Ja jak zwykle zażyczyłem sobie torcik efekciarski, tą razą w postaci "V jak Vendetta", a Małżowinka sięgnęła po "Plac Zbawiciela". Szczerze mówiąc, mimo że słyszałem pochlebne opinie o obu tych filmach, to żaden specjalnie mnie nie zachwycił.


Bardzo trafne było osadzenie w głównych rolach zdolnych, lecz mało jeszcze znanych aktorów. Dzięki temu to sama historia stała się swoim głównym bohaterem. A ta jest na prawdę ponura.
"Plac Zbawiciela" to ciężki, dobry i mądry film.
Zadziwił mnie jednak dwiema rzeczami.
Po pierwsze, po zebraniu opinii wśród znajomych zauważyłem, że zupełnie inaczej odbierają go mężczyźni i kobiety, upatrując winnych zaistniałej w nim sytuacji na zupełnie przeciwstawnych frontach. To ciekawe zjawisko samo w sobie warte jest wymiany poglądów.
Po drugie, i to jest chyba największa wada tego filmu, dziwnie szybko się o nim zapomina. Zupełnie wbrew oczekiwaniom nie pobudził moich rozmówców do dyskusji. Nie zapłodnił ich intelektualnie. Niby wszystko jest w nim na swoim miejscu, a jednak brak mu "tego czegoś". Dziwne.
Stosując moją dwustopniową skalę oceny - kupię/nie kupię, oba obrazy otrzymują ocenę negatywną.
Ale zobaczyć, szczególnie "Plac", warto.
Póki co przebieram nóżkami, niczym "Gosiu" na wiecu ku czci Wodza, niecierpliwie oczekując premiery "300". To już w najbliższy łikend! Uch, to będzie czad!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz