poniedziałek, grudnia 24, 2007

Dżingyl bols

Wszystkim tym, którzy cieszą się już atmosferą świąt w domowym zaciszu zaparowanych kuchni oraz tym, którzy dzielą dziś ze mną ciężki los robotnika kołchoźnianego życzę spędzenia świąt w atmosferze przepełnionej uśmiechem i życzliwością. Wszystkiego dobrego :D

P.S. Przypomniał mi się program sprzed wielu lat z Beavis'em i Butthead'em w roli głównej. Chłopcy śpiewali wtedy "jingle balls" parafrazując refren znanej kolędy i wykonując przy tym coś na kształt tańca brzucha. Taka głupota a wciąż mnie śmieszy :D

czwartek, listopada 29, 2007

Zagadka kryminalna

W trakcie ostatniego spotkania naszej wesołej gromadki Łukasz gruchnął we wszystkich zabójczą wręcz zagadką:

Jak miał na imię Bednarski?

Tak, tak - ten z serialu "Na kłopoty Bednarski".
Wydawało mi się, że wyguglanie tej informacji będzie banalnie proste. Myliłem się. Informacja jest co prawda do znalezienia, ale musiałem się nieźle naklikać. Problem polega na tym, że imię to pojawia się podobno tylko raz...
Ciekaw jestem czy Wy je pamiętacie.

Apdejt, 05.12:
Wczoraj chciałem udzielić Wam odpowiedzi na powyższe pytanie i zacząłem szukać tego linku, który doprowadził mnie do stronki opisującej moment, w którym pada imię detektywa Bednarskiego. Szukałem, szukałem i psiakrew nie znalazłem.
Trzeba było od razu gdzieś zapisać... Trudno. Ponieważ jednak zagadnienie to nie jest specjalnie fascynujące to pozwolę sobie tylko powiedzieć, że jeśli dobrze pamiętam to imię to brzmiało Kazimierz.
Gdybyście trafili/trafiły gdzieś na stronkę potwierdzającą lub dementującą tę informację to chętnie uzupełnię posta.

piątek, listopada 23, 2007

Święta oświeconych

Coś się musiało stać, albo mi się miesiące pokiełbasiły, bo koniec listopada już zza winkla wygląda a ja jeszcze nie spotkałem żadnego marketowego "mikołaja"! Ostatnimi czasy w pierwszych dniach listopada "mikołaje" niemalże wyskakiwały zza świeżo przystrojonych grobów, a w tym roku dziwna cisza... Żadnych ozdóbek, reniferów, sztucznych choinek... Markiety nie oślepiają feerią festyniarskich, co roku tych samych kolorowych lampeczek. Z megafonów nie grzmią potężne głosy nawołujące do wykupienia wszystkiego co ma naklejkę z promocją świąteczną czy innym bałwankiem. Z telewizorów nie wysypują się sterty prezentów i ofert superekstramegawspaniałychktórychniemożnaprzegapić. Podejrzana sprawa. Zapewne handlarska brać wydyniowała w tym roku jakiś nadzwyczaj chytry plan dostania sie do naszych portfeli. Zalecam wzmożoną czujność.

Na całe nieszczęście lud polski nadrabia karygodne braki w świątecznym przystrajaniu krajobrazu i z roku na rok z coraz większym rozmachem przejmuje najgorsze, najbardziej tandetne pomysły naszych wielkich "przyjaciół" zza oceanu. Dopiero co byliśmy świadkami żałosnej namiastki helołinu a już za chwileczkę domki i balkony udekorują się pulsującą hipnotycznie migotaniną żaróweczek. Te wszystkie wspaniałości oczywiście z impetem wkraczają również do wewnątrz ludzkich domostw a więc i choinki co roku muszą być inaczej, modnie (sic!) i bogato poubierane. Wszechobecną nagonkę na zakupy coraz mniej przemyślanych i osobistych, ale za to coraz droższych prezentów pominę milczeniem. Po co nam to wszystko? Czy kolor ozdóbek w jakikolwiek sposób wpływa na "jakość" świąt Bożego Narodzenia? Ten cały blichtr powinien być tylko skromnym dodatkiem do tego dnia, jeszcze bardziej umilającym tę magiczną atmosferę, a nie jego kwintesencją.

Szczerze ubolewam nad tym pogłębiającym się tandeciarstwem świąt, spychającym gdzieś na margines uwagi to co jest w nich najcenniejsze czyli życzliwość i uśmiech bliskich, czasem przebaczenie win, czasem spotkania po latach, a czasem po prostu chwilę refleksji. Ale zapewne i to można będzie niedługo kupić w świątecznej promocji. Najlepiej ze świeżego importu z juesej.

środa, listopada 21, 2007

Stardast

Zafundowaliśmy sobie z Małżowinką odrobinę rozrywki dla mas. Zupełnie spontanicznie wybraliśmy się do kina na zupełnie spontanicznie wybrany film. Padło na "Gwiedzny Pył" (bęc) i muszę przyznać, że bardzo nam się podobało.


Nie wiem jakie recenzje zebrał ten film od osób, które się na sztuce filmowej znają, ale guzik mnie to obchodzi. Jak dla mnie to tak właśnie powinno wyglądać kino rozrywkowe - trochę widowiskowe, trochę zabawne, trochę romantyczne i trochę steampunk'owe :D. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie zaprezentowane w nim poczucie humoru zdecydowanie odbiegające od typowo holiłudzkich kretynizmów. Może dlatego, że autorem literackiego pierwowzoru jest imć Neil Gaiman.

Pisząc tego posta zacząłem zastanawiać się czy ten film ma jakieś wady i... ich nie znajduję, no po prostu nie mam się do czego przyczepić. Realizacja nie jest może mistrzowska, historia nie jest wyszukana, przydałoby się trochę więcej steampunk'u (ale nie marudzę bo spodziewam się nasycić nim oczęta w "Złotym Kompasie"), aktorstwo również nie jest oskarowe ale tego wszystkiego się po prostu nie zauważa, tak jak nie zauważa się dwóch i pół godziny spędzonych w kinie.

Niestety w mojej brutalnej skali filmowej papuśności, polegającej na wydaniu paru gold piece'ów na oryginał, "Gwiezdny Pył" otrzymuje ocenę negatywną. Jako jednorazowa rozrywka tak - jak najbardziej polecam, ale do domu zabierać jej nie ma sensu.

poniedziałek, listopada 19, 2007

Inwazja

M$ został zmuszony do walki z Linux'em o rosyjskie szkoły, komputer z preinstalowanym modem ubunciaka stał się hitem amerykańskiego Walmart'a, Macedonia rozpoczęła projekt mający na celu udostępnienie internetu wszystkim młodym obywatelom wykorzystując do tego również komputery z Linux'em.

Takich doniesień jest coraz więcej. Pingwiny spokojnie i systematycznie zdobywają coraz szersze rynki. Im więcej użytkowników tym lepszy development i wsparcie producentów a im lepszy development i wsparcie producentów tym więcej użytkowników. I tak w kółko.
Nic nas już nie powstrzyma.
Buhahahahaaaaaa

środa, listopada 07, 2007

I stała się światłość

O, klękajcie narody, oto bowiem nadejszla wiekopomna chwila!
Twardzi i szlachetni na co dzień mężczyźni płaczą teraz jak bobry, kobiety na zmianę śmieją się nerwowo lub mdleją, zdezorientowane i głodne dzieci pochlipując biegają w poszukiwaniu rodziców, na ulicach samochody wpadają na siebie w nieładzie, ptaki wracają z ciepłych krajów, psy wspinają się na firanki, Andrzej z obłędem w oczach wdziera się do sejmu, koty szczekają, słońce wschodzi po zmierzchu, Microsoft udostępnia wszystkie swoje kody źródłowe, Żydzi bratają się z Arabami - świat oszalał!

Ale dlaczego?!
Co się stało?!
Co teraz z nami będzie?!
Kto za to odpowiada?!

Spokojnie!
Nie lękajcie się powiadam, albowiem to Skajp udostępnił betę 2.0 swojego produktu, który - uwaga - umożliwia rozmowy wideo!!!

Tyle czasu na to czekałem, że chyba zaraz znów się rozpłaczę.
Testuj się kto może!

sobota, października 27, 2007

Szast Prast

I po strachu.
Wdusiłem ubunciakowi guziora automagicznego apgrejdu.
Zagulgotało, zachrobotało, zamigotało, pierdło i ruszyło.
Ku memu zadowoleniu, a co znacznie ważniejsze - ku zadowoleniu Szanownej Mej Małżonki ;) , żadnych problemów nie odnotowałem. Apgrejd twał jakieś 1,5 godziny i zakończyłby się wcześniej gdybym grzecznie siedział przed monitorem w pełnym napięcia oczekiwaniu na kliknięcie jakiegoś "okeja" zamiast kręcić się po chałupie bez sensu niczym klient w centrum handlowym oblężony przez świąteczne promocje.
Jedyny problem mam z tanderberdem, który jednak szwankował już wcześniej a teraz działa w dwóch trybach: pobierania i odczytu. Objawia się to automatycznym zamknięciem aplikacji po ściągnięciu poczty. Po ponownym uruchomieniu można już czytać mejle. Dziwne.
Natomiast jeśli chodzi o pozytywy to, poza szybszym uruchamianiem, nowymi wersjami aplikacji, radosnym kompizem (jea!) oraz nowym menedżerem wyglądu, większych zmian nie odnotowałem. Specjalnie się jednak w to testowanie nie zaangażowałem więc liczę na stopniowe odkrywanie różnych smaczków.

Jako bonus do tego posta dołączam trzy ciekawe sznurki, które być może już znacie ale jeśli nie to warto w nich pogrzebać:

Ubuntu Tutorials - kto zgadnie co się za tym kryje?
The Fridge - ubunciakowe njusy
Full Circle Magazine - ubunciakowe pisemko

W najnowszym numerze tego ostatniego znajdziecie artykuł o wykorzystaniu plaginów z fotoszopa w gimpie. Kiedyś tego rozpaczliwie szukałem i zamierzam się tym pobawić. Ciekaw jestem czy mieliście z tym już do czynienia.

poniedziałek, października 22, 2007

Zrzut 1007

Ponieważ poniższy zrzut zrobiony został w sytuacji podwójnie historycznej pozwolę go sobie opatrzyć skromnym komentarzem.

Po pierwsze uwiecznia on ostatnie chwile przed apgrejdem ubunciaka do wersji 7.10. Na gibkiego gibbona, sam nie wiem czemu, czekałem z irracjonalnym wytęsknieniem i teraz, gdy się w końcu doczekałem postanowiłem dodatkowo złamać swoją żelazną zasadę, zaryzykować i uruchomić apgrejd automatyczny. Uczynię to już lada dzień i sam jestem ciekaw efektów.


Po drugie stopklatka z TVN24 prezentuje pierwsze sekundy po opublikowaniu wstępnych wyników wyborów parlamentarnych roku 2007. Jakie są każdy widzi. Ostateczną wersję poznamy jutro.
Podsumowując - dla mnie największymi sukcesami tych wyborów są przede wszystkim spektakularne wykopanie z rządu oszołomów z Samomamony i LPR'u (muszę przyznać, że to głównie zasługa Pierwszego Jarosława Rzeczypospolitej) oraz odsunięcie PiSuarów od władzy.
Z powodu około 55% frekwencji w euforię bym nie wpadał bo nie jest to wynik zbyt wysoki, ale jednak znacząco wyższy od poprzedniego co niewątpliwie napawa optymizmem. O zadowoleniu w tym przypadku można by mówić po dodaniu jeszcze 20-30%.
Co do zwycięzców, to wygrana Platformy napawa mnie umiarkowanym optymizmem. Jeśli dojdzie do skutku zapowiadana koalicja z PSL'em to powinno być OK. Jestem przekonany, że i tak lepiej sprawdzą się w roli rządzących niż ich pokraczni poprzednicy. Podoba mi się to, że posłowie PO sprawiają wrażenie ludzi dialogu, co daje mi podstawę do wiary w ich sukces na polu zacierania sztucznych, bratobójczych podziałów społecznych z takim kunsztem i wytrwałością ukształtowanych przez Jego Przebiegłość Brata Jarosława.
Z resztą swojej manii prześladowczej i kompleksowi wiecznego partyzanta dał Jarosław wyraz w żałosnej namiastce przemówienia, w którego pierwszych słowach obwinił za swoją porażkę nowe wcielenie układu - "potężny front" wrogich mediów, morderców i kogoś tam jeszcze, ale tego już nie dosłyszałem. Ewolucja wykształtowała już chyba w moim organizmie jakiś zbawiennie działający na układ nerwowy mechanizm obronny, który automatycznie odcina bodźce przekazywane do mózgu przez zmysł słuchu kiedy tylko jakiś baran zaczyna sadzić tego typu niestworzone farmazony. Na szczęście to już koniec żenady, od której tak bardzo chcieliśmy uciec. Oby się nigdy więcej nie powtórzyła.
Swoją drogą Tusk też trochę przegiął z tym wątkiem miłosnym, ale jeśli już społeczeństwo ma wybaczać politykom niezręczne wypowiedzi to wolę żeby to były takie.

środa, października 17, 2007

Supermeny

Znalazłem niedawno niesamowity filmik, na którym chłopcy bawią się specjalnymi kostiumami pozwalającymi szybować bez wspomagania różnymi zewnętrznymi ustrojstwami. Coś fantastycznego - żadnych barier, żadnych ograniczeń.
Mimo, że w wędrówkach po szlakach odległych od ziemi o kilka zaledwie pięter towarzyszy mi wytrwale paraliżujący i zazwyczaj irracjonalny lęk wysokości, to widok tych wyczynów podniósł mi ciśnienie i utwierdził w przekonaniu, że spoko - też bym tak potrafił ;).
Na szczęście los zapewne nie umożliwi mi zweryfikowanie tego wrażenia więc nim pozostanę :D
Póki co obejrzyjcie jak się ludziska potrafią zabawić.

wtorek, października 09, 2007

Łódźju?

Oglądam sobie wczoraj bibisi łorld, niby nic - telewizja jak każda inna, tyle że nie nasza (a wiadomo - kto nie nasz ten wróg), lecą sobie niusy, pogoda i takie tam dyrdymały aż tu nagle babach! Reklama jakiegoś miasta. Ale jaka! Skoczna muzyczka, autobusy, dziewczęta, teatry, centra handlowe, zielone parki, sportowcy, gwiazdy filmowe, zabytki, nocne kluby i inne szmery bajery jakich barbarzyński świat zachodniej europy do tej pory nie oglądał. Łał! Szczena opada. Super ekstra fajne miejsce, myślę sobie, muszę tam pojechać. Tylko gdzie to? UK? France elegance? Nie, to Łódź!



Powiem Wam, że bardzo mi się zrobiło sympatycznie. Nie znam się na sztuce filmowej, ale jak dla mnie to ta reklama jest nieźle zrealizowana i zachęcająca. Inne nacje zapewne byłyby z niej dumne i zadowolone, u nas od razu znajdzie się masa malkontentów, którym jak zwykle coś tam nie będzie się podobało. Wbrew im wszystkim stwierdzam, że dla mnie bomba. Tak trzymać. Potrzeba nam więcej takich akcji. Tylko czy to przypadkiem nie jest element polityki zagranicznej prowadzonej na kolanach? Aż strach pomyśleć...

P.S. Przypomnę tylko, że łodzianie byli również świadkami pewnej mniej wesołej sytuacji. Co więcej - nie był to przypadek odosobniony. Sam widziałem...

poniedziałek, października 08, 2007

Wyszookaj mi coś

Wszystkim użytkownikom ubunciaka polecam wygrzebaną gdzieś w zeszłym tygodniu wyszukiwarkę uboontu. Wygląda mi toto na silnik googla przefiltrowany po haśle "ubuntu" ale cokolwiek by się za tym nie kryło jedno jest pewne - dzięki niej znalazłem w końcu rozwiązanie mojego problemu z konfiguracją kolorów i jakości obrazu w quickcam express'ie.



Takie gadżety czasem się przydają.

Wielkie malarstwo na wesoło

Podobne poniższemu smaczki znaleźć można na stronie konkursu ModRen Sequels, prezentującego 48 prześmiewczych przeróbek bardzo znanych dzieł malarskich.


Łyknijcie trochę dystansu, tak bardzo nam go dzisiaj brakuje.

piątek, października 05, 2007

Świerza krew w Samoobronie

O nie mogę, popłakałem się.
Musicie to zobaczyć.

Szanowna Pani ma charyzmę i potrafi dobrze gadać - wróżę jej wielką karierę w tym regionie co się nazywa Polska. Późniejsza historia z Panem Stanisławem rozłożyła mnie już kompletnie :D

czwartek, października 04, 2007

Kompas Wyborczy

Wirtualna Polska być może pomoże niezdecydowanym wyborcom w podjęciu ostatecznej decyzji udostępniając do zabawy "Kompas Wyborczy".


Kilka pytań i konkretny wynik.
Mnie wyszło zgodnie z oczekiwaniami.

Uciekając przed laptopem

Co jakiś czas nachodzi mnie myśl iście rewolucyjna aby zastąpić blaszaka laptokiem. Temat właśnie powrócił ponieważ jestem w trakcie zmiany dostawcy internetu na takiego, który między innymi oferuje do wyboru router ethernetowy lub wifi. Zakup komputera przenośnego z dostępem do netu położyłby kres naszej wieloletniej krwawej wojnie o dostęp do kompa. Do laptoków mam jednak trzy poważne zastrzeżenia.
Po pierwsze, co by o nich nie mówić, nie pracuje się na nich zbyt wygodnie - od tej ściśniętej klawiatury i taczpadów można sobie poplątać paluchy. Nie jestem również zwolennikiem obudowywania komputera z zasady przenośnego stacją dokującą lub dodatkową klawiaturą i myszką. Musiałbym się więc do takiej obsługi przyzwyczaić, co zapewne jest ostatecznie do zrobienia.
Po drugie jestem przyzwyczajony do monitora minimum 19'' i na widok tych 15, w porywach do 17, cali dostaję zeza i dreszczy. Tutaj przyzwyczajenie się byłoby zapewne o wiele trudniejsze niż w przypadku klawiatury. Dyskusji o wyższości ekranów matowych nad błyszczącymi nie chcę nawet rozpoczynać bo zwolenników obu typów jest chyba po równo co znakomicie uprawdopodabnia nierozwiązywalność tego sporu.
Po trzecie, a to mnie już wkurza, ciężko jest kupić laptopa bez systemu operacyjnego. Głównym powodem powstania tego wpisu jest właśnie artykuł w Dzienniku Internautów traktujący o sprawie propozycji ekspertów z Instytutu Globalizacji przy Komisji Europejskiej aby zakazać sprzedaży komputerów osobistych z preinstalowanym oesem. Rozumiem potrzebę walki z praktykami monopolistycznymi ale należałoby raczej wyważyć ją z potrzebą udostępnienia komputera gotowego do pracy użytkownikowi, który z instalacją systemu sobie nie poradzi. Całkowity zakaz takiej formy sprzedaży nie jest rozsądnym wyjściem z sytuacji, powinna być jednak możliwość zrezygnowania z systemu operacyjnego przy zakupie. Najprostszą metodą byłoby chyba zdublowanie oferty katalogowej poszczególnych dostawców na uwzględnienie modeli sprzedawanych że tak powiem souate'.

Tak czy inaczej do nołtbuka powoli się przekonuję i zapewne za czas niedługi się złamię. Może już w przyszłym roku... tym bardziej, że te sprzęty ostatnio sporo staniały. Nawet makbuki można już dostać w rozsądnych cenach... więc może, może. Zobaczymy.

środa, października 03, 2007

Wychoduj sobie świat

A teraz coś na ukojenie nerwów.
Fleszowa gra polegająca na odnalezieniu prawidłowej kolejności klikania ośmiu ikonek reprezentujących różne gałęzie przemysłu. Każde kliknięcie pociąga za sobą określone skutki i wpływa na rozwój pozostałych dziedzin. Nie należy jednak doszukiwać się w tym zadaniu większej logiki czy przesłania a czas na rozwiązanie zagadki akuracik wystarcza na zmitrężenie pół godziny w trakcie przerwy na drugie śniadanie. Tak więc, ciamkając w południe domowej roboty kanapeczkę z szyneczką, zamiast znów czytać niusy o jakichś przykrych rzeczach pobawcie się czymś kolorowym.

wtorek, października 02, 2007

Usiądźmy i porozmawiajmy

Po dłuższej, prawie miesięcznej przerwie wracam do PiSania, tfu! blogowania.
Przegrzebałem się w końcu szczęśliwie przez kompletny domowy remanent i rozrzucając szuflą gdzie popadnie różne papierzyska i ciuszyska wykopałem wąską ścieżkę do kompa. Przez ten czas nazbierało się trochę pomysłów i ciekawostek w wyniku czego na edycję i publikację czeka w draftach dwanaście postów. Na rozgrzewkę zacznę dziś jednak od nader gorącego tematu, który wyludnił wczoraj wieczorem miejskie skwery i ulice skuteczniej niż skoki Adasia czy występy naszej reprezentacji w gałę.
Mowa oczywiście o wczorajszym spotkaniu Olka z Jarkiem, które zupełnie niesłusznie nazwane zostało debatą. Spotkanie w takiej formie ma na celu omówienie wielu możliwych rozwiązań jakiegoś zagadnienia (jednego lub wielu), natomiast wczoraj byliśmy świadkiem... sam nie wiem czego.
Na pewno nie była to merytoryczna dyskusja, bo zaproszeni klepali te same puste frazesy, od których wszystkich już mdli i żółć zalewa. Z resztą odnoszę wrażenie, że była to formuła zamierzona, bo goście mieli śmiesznie mało czasu na odpowiedź co z góry przekreślało realizację podstawowej funkcji debaty. Czasem dłużej trwało zadawanie pytań, które notabene były wyjątkowo źle dobrane, zagmatwane i tendencyjne.
Na pewno nikomu nie zależało na tym aby przedstawić rozwiązania dla najbardziej palących problemów. Nikomu nawet to chyba nie przyszło do głowy, bo przecież nie do tego służą "debaty".
Na pewno grono zaproszonych nie było wystarczające aby podjąć próbę spojrzenia na podstawowe problemy z możliwie wielu perspektyw, bo przecież nie do tego służą "debaty". I tak wiadomo, że każda cudza perspektywa jeśli nie jest wroga to przynajmniej głupia i niesłuszna. To oczywista oczywistość.
Na pewno nie była to rozmowa o przyszłości Polski lecz po raz kolejny wyławiano ekskrementy z tej samej ciemnej i lepkiej szaro-brązowej breji przeszłości, bo przecież nie do tego służą "debaty".
Żeby chociaż była to sprawna agitacja na rzecz własnych ugrupowań.
A co to było?
Dno.

Na pocieszenie (również trochę sam sobie) dodam, że kolejne wpisy planuję bardziej składne i optymistyczne ;)

wtorek, września 11, 2007

To samo od nowa

Stało się, stało się to co miało się stać - jak śpiewał swego czasu Pan Kazimierz. Miłościwie nam panujące "elity" w swej wielkoduszności pozwoliły nam ponownie cieszyć się możliwością wzięcia udziału w wyborach parlamentarnych. Niczym mój imiennik, mały rycerz Wołodyjowski skończyli ten cyrk i oszczędzili nam jeszcze większego wstydu. Chociaż posługując się tą analogią można by raczej powiedzieć, że to trochę tak jak gdyby Kmicic sam sobie szabelką w czerep przywalił.

Jak by nie było, pozwolę sobie zabawić się w jasnowidza i oto co przewiduję na najbliższą kadencję:
  1. PiS te wybory wygra i to w ostrogach jeśli PO wciąż będzie się tak ślamazarzyć.
  2. PO po niedługim czasie rozpadnie się na dwa obozy, z których jeden przyłączy się do PiS'u a drugi być może do LiD'u.
  3. Do sejmu wejdzie również PSL, które przygarnie zawiedziony elektorat Samoobrony.
  4. W stosunku do dzisiejszej pozycji w siłę znacznie urośnie LiD.
Największym jednak sukcesem tych wyborów nie będzie zdobycie przez żadną z partii większości parlamentarnej ale wyeliminowanie z życia publicznego takich toksycznych maszkaronów jak LPR i Samoobrona. Sam ten fakt powinien się przyczynić do znacznego uspokojenia krajowej polityki i ustawienia jej ponownie na, nieważne dobre czy złe - po prostu jakiekolwiek, tory.

Być może uznacie, że to zbyt śmiałe przewidywania ale według mnie głosy wyborców rozłożą się mniej więcej tak:
  1. PiS 35%
  2. PO 25%
  3. LiD 15%
  4. PSL 10%
  5. Samoobrona 3%
  6. LPR 2%
  7. Reszta 10%
Oczywiście na wahnięcia tych proporcji wpływać będą wszystkie aferzyska, teczuszyska i paskudztwa, które zapewne już od kilku miesięcy przygotowywane są pieczołowicie w sejmowych kuluarach. No bo przecież nikt nie ma złudzeń co do tego, że będziemy mieli do czynienia ze spokojną i merytoryczną kampanią. Tak na prawdę to można by ją było spokojnie skrócić do góra dwóch tygodni bo w tym wyścigu i tak wygra ten, kto w najważniejszych ostatnich 2-3 dniach przed wyborami solidniej przygrzmoci rywalowi.
Po tym jak ostatnio skakały sondaże wyraźnie widać, że większość ludzi nie ma swojego jednego przemyślanego zdania, którego mogą się trzymać i które potrafią uargumentować, lecz daje się bez większego wysiłku sterować reagując bezmyślnie na aktualny przekaz medialny. Smutne ale prawdziwe.

Na zakończenie zaapeluję do wszystkich moich rodaków o czynny udział w wyborach.
Zauważcie, że jeżeli zwycięska partia zdobędzie 30% głosów a frekwencja wyniesie 40% to całym krajem rządzili będą ludzie wybrani przez 15% społeczeństwa. A demokracja to (za Wikipedią) podobno ustrój polityczny, w którym źródło władzy stanowi wola większości obywateli...

poniedziałek, września 03, 2007

Zrzut 0907

W końcu! Po raz pierwszy udało mi się sklecić ciemny pulpit, który nie dość że w nocy nie daje po gałach to jest jeszcze przy tym wystarczająco czytelny.

Piloci samolotów przemierzających korytarz powietrzny nad naszym osiedlem ucierpią zapewne na tym fakcie albowiem GAIA, poza wyciskaniem mi w nocy łez z oczu, stanowiła zapewne również mocny punkt nawigacyjny, oświetlając przez okno niezły kawał terenu. Mimo to mam do niej słabość, i zapewne zaproszę ją do siebie gdy tylko znów dni staną się dłuższe.

A tak przy okazji, czyż nie jest zastanawiające, że wciąż sporo podstawowych aplikacji nie zostało przepisanych pod GTK2? Archaiczne i toporne formatki w GTK w przypadku jasnych tematów nie rażą aż tak bardzo, ale na ciemnym tle kłuje w oczy brzydota każdego szarego i kanciastego okienka. Jeszcze dziwniejsze jest to, że taka sytuacja ma miejsce głównie w przypadku narzędzi systemowych, które przecież przewalają się po większości popularnych dystrybucji więc i programistów je rozwijających zapewne nie brakuje.


Przepis:
  • GTK2 - BLINGNOIR
  • ICONS - NUOVEXT + SQUARE + KASUAL (FOLDERS)
  • BERYL - MIRE V2 BLUE
  • WALLPAPER - PERFUMENK
Tapetę z tematem gtk2 zagotować, zalać ikonami i berylem, wymieszać, odstawić w chłodne miejsce. Podawać z martini.

piątek, sierpnia 31, 2007

Babskie pornuski

A teraz coś pikantnego specjalnie dla Pań. Nieprzyzwoite obrazki, które z powodzeniem mogłyby znaleźć się na rozkładówce damskiego wydania plejboja.
Specjalna dedykacja dla mojej Małżowinki, która wczoraj wieczorem(!) wyniosła cuchnące(!!!) śmieci :D

Uwaga! Treści tylko dla osób pełnoletnich!

Czarne złoto

Imć Lokesh z Bostonu pokusił się o przełożenie na papuśne diagramy przepisów na najpopularniejsze rodzaje kawy. Jako że z zamiłowaniem zgłębiam aromatyczny świat tegoż trunku pozwolę sobie zaprezentować te rysunki ku pamięci swojej i wszystkich miłośników kawy, którzy tutaj zawitają.

Przy okazji chciałbym pogratulować Tatusiowi nowego, świetnieparzącego ekspresu la Pavoni. Ja wciąż jeszcze jestem w trakcie wewnętrznej kampanii promocyjnej, która ma za zadanie uwiarygodnić w uroczych oczętach Małżowinki niezwykłą potrzebę apgrejdu ekspresu do nowej wersji. Moje wysiłki póki co nie spotykają się ze zrozumieniem, co kładę na karb braku doświadczenia marketingowego, ale ja łatwo broni nie składam ;)

Przypomnę jeszcze "ekspreso" z Cafe Baru Syrenka, które wymyka się ramom wszelkich definicji i stanowi zjawisko samo w sobie.

czwartek, sierpnia 30, 2007

Paczucha tapecioch


Tylko zassać, wrzucić na karciochę pamięciochy i łałała! :D

Update: No i usunęli mi to z DA za pogwałcenie (fuj) praw autorskich. Pozostawiam więc sam obrazek z martwym linkiem. Na pamiątkę.

Mistrz Muto - Redaktor Naczelny

Wczorajsze rewelacje Rzepy, która rękoma Sławomira Wikariaka opisuje interpretację prawa prasowego dokonaną przez Sąd Najwyższy w zakresie serwisów www, zelektryzowały internetową brać niczym suszarka wrzucona do kąpieli. Przekraczająca już wszelkie granice ciasnota umysłowa zatacza co prawda w tym umęczonym kraju coraz szersze kręgi ale projektowi rejestracji sądowej wszystkich czynnych stron internetowych wróżę spektakularną klapę. Poza brakiem merytorycznych powodów do przeprowadzenia takiej akcji nie widzę po prostu fizycznej możliwości zapanowania nad takim żywiołem jakim jest internet przez skostniałe, zmurszałe i obrośnięte mchem biurokracji urzędy administracji państwowej. Pominę już fakt braku czasu, zasobów, i personelu do rozwiązywania w sądach spraw faktycznie istotnych. Całe to zamieszanie zakończy się zapewne nowelizacją prawa prasowego i tyle.
Sugeruję więc, Koleżanki i Koledzy, potraktować ten pomysł z przymrużeniem oka.
Jedna zaletę takiego rozwiązania jednak dostrzegam - po sądowej rejestracji czasopisma internetowego można sobie ze spokojnym sumieniem wydrukować wizytówkę z podpisem "Redaktor Naczelny" ;D

poniedziałek, sierpnia 20, 2007

Powrót

No i wróciłem. Ociągając się opuściłem czułe mazurskie ramiona. Jako, że pewną trudność sprawia mi ponowne ogarnięcie się w brutalnej korporacyjnej rzeczywistości z opisaniem wakacyjnych wrażeń wstrzymam się kilka dni. Póki co zamieszczam świeżutką tapetę, dopiero co cykniętą nad jeziorem Mikołajskim. Całkiem nieźle prezentuje się na ciemnym pulpicie. U mnie wciąż króluje Gaia, z którą ciemne tło zbytnio jednak kontrastuje, ale jak przejdę na coś ciemniejszego to na pewno skorzystam. Częstujcie się, jeszcze ciepła.

niedziela, sierpnia 05, 2007

Robić nic. Leżeć i pachnieć.

Hue, hue. To miał być co prawda komentarz ale spuchł mi zanadto, więc zamieszczam jako posta ;)
To nie nuda ino urlopik pchnął mnie w objęcia gimpa i kazał odstresować się wśród warstw i kolorków :D Rozpocząłem go w piątek (urlop oczywiście, nie gimpa) punkt 16:00 i mimo, że ostatni miesiąc miałem w robocie kocioł totalny to w ostatnich dniach przed urlopem myśli moje i czyny jakoś tak podświadomie zmierzały w kierunku wszystkiego co biegunowo różne od pracy. Stąd też długie nocne godziny spędzone nad edycją szablonu bloggera - zupełnie bez powodu, ot tak dla zajęcia oczu i myśli sprawami innymi niż zawierucha w kołchozie.

Przede mną teraz bite 2 tygodnie spokoju. Z różnych powodów, o których nie ma sensu się tu rozpisywać, urlop spędzam mało spektakularnie - bez wypasionych, lanserskich wycieczek po teneryfach czy innych tam takich. Tak więc jeden tydzień przeznaczam na uporządkowanie długaśnej listy sprawunków domowych, które przekładam już niemiłosiernie długo, a drugi na przetrzebienie i tak już znikomej populacji mazurskich okoni. Zaopatrzyłem się nawet z tej okazji w nowiuśkiego kijasa Kongera i kołowrotek Dragona, który to wydatek kosztował mnie, poza niezłym nadszarpnięciem domowego budżetu, długim jak "Moda na sukces" masażem małżowinkowych stópek.

Gryplan na te tygodnie zakłada co następuje:
  • konstrukcję skrzyni na balkon na różne grabki, szmatki i łopatki
  • konstrukcję drewnianej skrzyni na kompa
  • wymianę dziadowskich, papierowych spodów szuflad w ikeowskiej komodzie, które się pozapadały tak, że nie można ich otworzyć
  • porządki w komórce, szafkach, dokumentach, płytach i całej masie komputerowych duperszwanców
  • wymianę od chyba dwóch już lat przeciekającej i efektownie obrośniętej kamieniem baterii przy kuchennym zlewie
  • podklejenie dywanów kratką antypoślizgową, co radykalnie zmniejszy zagrożenie wypadkowe w domostwie (głównie gości, bo my już się nieźle wytrenowaliśmy)
  • realizację całej masy pomysłów fotograficznych, które tak się nawarstwiły, że nie wiem od czego zacząć
  • reanimację pehapowej aplikacji, która również porządnie się już przykurzyła
Jak widzicie urlop zapowiada się więc pracowicie. Przynajmniej w połowie. Muszę jeszcze na szybciora wymienić szprychę, która wzięła i złośliwie pękła tuż przed wyjazdem. I to chyba tyle. Najbardziej ciekaw jestem jak mi wyjdzie obudowa kompa. Dość mam już tego wysłużonego blaszaka, który nie dość że irytująco brzęczy i rzęzi to jeszcze dawna biel nabrała koloru, który delikatnie określić mogę jako écru. Postaram się ten wyczyn udokumentować coby gawiedzi, która na podobny pomysł wpadnie, uzmysłowić jaki to poroniony pomysł ;)
A teraz wybaczcie, idę się położyć. A co.

Zrzut 0807

Urzekła mnie GAIA. Przerobiłem pulpit na jej modłę. Przy okazji zamieszczania aktualnego zrzutu wcisłąłem na Devianta historię moich pulpitów. Ciekaw jestem który wam się najbardziej podoba.


Jak widać dizajn bloga znów nowy ale ten chyba zostanie na jakiś czas bo mnie te przeróbki już ciut zmęczyły ;)

poniedziałek, lipca 30, 2007

Jaśniej, mój drogi, jaśniej

Jak widać uległem presji społeczeństwa.
Wiem, wiem - makowa kicha, ale miało być jaśniej to jest jaśniej. Na swoją obronę dodam tylko, że mam pomysła, który dopiero pomału kiełkuje ale ma szansę okazać się ciekawym. Potrzebuję tylko trochę pobiegać z aparatem w plenerze.

Szczerze mówiąc to zasiadając poprzednio do zabawy z grafiką w zamierzeniach miałem wystrój zdecydowanie jasny, utrzymany w kolorach biało-szaro-niebiesko-zielonych.
Taki mam ostatnio "okres". Nie przymierzając - prawie jak Picasso, chociaż wiadomo co robi "prawie". Chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle ;)

Krew na dowodzie

Jak podała dzisiaj Gazeta, lekarze apelują o wpisywanie swojej grupy krwi do telefonów komórkowych. Jak dla mnie jest to pomysł najwyżej średni ponieważ taki wpis dla lekarzy nie jest zbyt wiarygodny a poza tym i tak mają obowiązek ustalenia grupy krwi przed transfuzją. Przetoczenie krwi na takiej podstawie byłby mocno ryzykowne.
Pięć lat temu, z racji przeprowadzki, wymieniłem na nowy mój dowód osobowy (sam nie czuję jak rymuję :D). Już wtedy zauważyłem, że powinna być do niego wpisana grupa krwi. Przy pierwszym wyrabianiu dowodu Państwo mogłoby wysyłać delikwenta na obowiązkowe jej ustalenie a wynik na stałe wpisać do systemów informatycznych oraz do dowodu. Taka procedura wydaje mi się logiczna i opłacalna ale może wcale nie jest to takie oczywiste.
Wygląda mi to na dylemat z cyklu "Po co Urzędowi Skarbowemu moje zeznanie podatkowe skoro moi pracodawcy już dawno wszystkie te informacje do nich wysłali". Powinno się przesyłać tylko te informacje, których US czy ZUS nie ma, czyli jakieś odpisy, ulgi itp. Tak na marginesie nadmienię, że któregoś roku Moja Szanowna Małżonka udała się do urzędu w celu wyjaśnienia jakiejś tam wątpliwości i miła pani urzędniczka wypełniła jej ołówkiem całego PIT'a! W domu przepisaliśmy to wszystko elegancko na komputerku, wydrukowaliśmy i odesłaliśmy z powrotem. Oni tam to wszystko już mają! Paranoja.
Wracając do tematu - niezłym pomysłem wydają mi się natomiast wpisy do książki telefonicznej jasno określonych pozycji kontaktowych a'la "mama" czy "tata" albo "ICE" (In Case of Emergency), skrót co prawda anglojęzyczny ale dzięki temu bardziej rozpoznawalny na świecie. Mógłby się przyjąć przynajmniej w krajach unii. "Mama" też jest raczej wszędzie rozpoznawalna ;). Swoją drogą to ciekawostka w jak wielu językach słowo to brzmi bardzo podobnie, o ile nie identycznie.

piątek, lipca 27, 2007

Zegar Świata

Nie wytrzymałem. Znów pozmieniałem.

Czuję się jednak po części usprawiedliwiony ponieważ wszystko dookoła zmienia się w tempie, którego sobie nawet nie wyobrażamy. Świetnym przykładem na to z jak niewielu rzeczy zdajemy sobie na co dzień sprawę są te dwie onlajnowe aplikacje.


Breathing Earth - prezentuje narodziny, śmierci oraz emisję dwutlenku węgla w poszczególnych państwach w całkiem przyjemnej oprawie graficznej.


World Clock - mniej efekciarski, za to o wiele bardziej rozbudowany "zegar świata". Znajdziecie tu takie smaczki jak produkcja baryłek ropy, ubytki lasów, produkcja komputerów oraz zachorowania na raka.

Nawet jeśli to tylko symulacje opierające się na danych statystycznych to i tak obie dają nieźle do myślenia. Przynajmniej powinny.

Gravity Pods

Gravity Pods to bardzo przyjemny pożeracz czasu. Fajne jest to, że gra nie jest za długa. Mnie pożarła jakieś pół godziny. Relaks w sam raz na lancztajm.
Gdyby ktoś łaknął mojej solucji na ostatni lewel to można ją podejżeć [tu].

poniedziałek, lipca 16, 2007

Wilk w owczej skórze

Powziąłem jakiś czas temu mocne postanowienie, że na czas bliżej nieokreślony powstrzymuję się z komentowaniem wydarzeń ze świata polityki. Wynika to z tego, że debata i kultura polityczna w naszym pięknym kraju powoli osiąga poziom przydennego mułu w związku z czym zaczyna śmierdzieć zgnilizną i przestaje zasługiwać na czyjkolwiek komentarz.

Od powyższego postanowienia zrobię dziś jednak malutki wyjątek. Ostatnie przepełnione miłością i życzliwością słowa pana Rydzyka oraz chwytające za serce i wyciskające łzy wzruszenia, płomienne przemówienie pana Jarosława na Jasnej Górze przypomniały mi pewien rysunek autorstwa Pana Marka Raczkowskiego, zamieszczony swego czasu w Przekroju numer 19/2007.
Już miałem napisać "... pewien satyryczny rysunek..." ale z czasem wydaje mi się on coraz mniej śmieszny a coraz bardziej prawdziwy i przez to straszny.
W tekście jest co prawda mowa o ateistach, ale myślę że taki światopogląd jest cechą ludzi, którzy generalnie nienawidzą wszystkich innych od siebie, albo tych których aktualny szaman plemienia wyznaczy jako wrogów śmiertelnych. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że największa nienawiść przystrojona jest w religijne fatałaszki. Czynienie zła usprawiedliwiane jest dobrem. Ale czemu tu się dziwić, tak było od wieków, jest teraz i będzie pewnie zawsze.

A oto rysunek:
Kliknij se jeśli chcesz powiększyć.

wtorek, lipca 10, 2007

OkoSO

Przez ostatnie dwa dni pobawiłem się troszkę eyeos'em.
Jest to tak z angielska zwany "web based operating system". Idea tego ustrojstwa jest prosta - poprzez przeglądarkę internetową mamy dostęp do spersonalizowanego wirtualnego pulpitu, który oferuje nam kilka przydatnych funkcji.

Ekran logowania eyeOS'a wygląda tak.

Aplikacje tego "systemu" oferują zarządzanie plikami (wysyłanie, ściąganie, pakowanie itp.), tworzenie prostych dokumentów tekstowych i notatek, podstawowy kalendarz, zarządzanie kontaktami z możliwością importu ze źródeł zewnętrznych, minimalistyczną przeglądarkę internetową, czytnik kanałów rss i kilka innych drobnych programików.

Zestaw aplikacji biurowych.

Jak widać lista możliwości nie jest oszałamiająca. Mnie najbardziej brakuje klienta poczty, zakładek w przeglądarce i jakiegoś komunikatora czyli generalnie aplikacji, które bezpośrednio wiążą się z personalizacją. Podejrzane dla mnie również są kwestie bezpieczeństwa. EyeOS oferuje co prawda formularz autoryzacji, ale jakoś mu nie wierzę. Do przechowywania poufnych dokumentów na pewno się to jeszcze nie nadaje.

Przeglądarka, menusy i inne takie tam jakieś.

Mimo mocno ograniczonej funkcjonalności i wątpliwym zabezpieczeniom gorąco temu projektowi kibicuję. Możliwość posiadania dostępu do swojego pulpitu z dokumentami, kontaktami, pocztą itp. z każdego w miarę ucywilizowanego miejsca na ziemi jest bardzo kusząca.
System ten dość żwawo się rozwija więc z zamierzam z zainteresowaniem śledzić jego postępy. Na stronie producenta funkcjonuje np. forum, na którym deweloperzy opisują kolejne aplikacje nad którymi pracują, oferując również część z nich do przetestowania na prywatnych serwerach.

A właśnie... Instalacja serwera jest banalnie prosta. Z działu dałnlołd pobieramy sobie paczkę, którą rozpakowujemy i kopiujemy na wybrany serwer http. Ja wrzuciłem do swojego apacza i wszycho. Nadajemy plikom prawa wykonywania i w przeglądarce wklepujemy urla do naszego serwera, w moim przypadku był to http://localhost/eyeos. W uruchomionym formularzu podajemy hasło wirtualnego roota oraz nazwę nowego systemu i klikamy guzika "instalujmitoteraz". Po tej operacji coś tam gruchnie, łupnie i zaświergocze a następnie naszym pięknym oczom ukaże się ekran logowania. I tyle. Można się już bawić.
Gdybyście skusili się na chwilę testów to ciekaw jestem waszych opinii.
.

czwartek, lipca 05, 2007

środa, lipca 04, 2007

Japońskie zaparcie

Zawsze podziwiałem ludzi pokroju buddyjskich mnichów, którzy drwiąc sobie z doczesności życia przez wiele lat usypują cierpliwie przepiękne, kolorowe mandale tylko po to żeby po ukończeniu swojego dzieła rozbebrolić je kilkoma zgrabnymi ruchami mietły.

Poniższa "miniaturka" mysje Hiroyasu Imura z Japonii ma z powyzszym przykładem sporo wspólnego. Co prawda nie sądzę aby autor zamierzał tę budowlę zniszczyć (chociaż z nimi to nigdy nic nie wiadomo...), ale wykazał się niepojętą dla przeciętnego europejczyka cierpliwością. Przez 19 lat (!), cegiełka po cegiełce, precyzyjnie i uparcie rekonstruował w miniaturze zamek Himeji.

Osobiście uwielbiam dłubać przy różnych modelach, dioramach czy figurkach do bitewniaków. Zdarzyło mi się kilkakrotnie spędzić nad jakimś modelem kilka tygodni, ale poświęcić 1/3 dorosłego życia na takie hobby to nie w kij pierdział. Szacuneczek dla Pana Imury. Więcej zdjęć tego przedsięwzięcia można zobaczyć na pełnej uroczych krzaczków japońskiej stronie Indivision.

Generalnie muszę powiedzieć, że zmagazynowałem już dość spore pokłady sympatii dla kultury wschodu. Wiele rzeczy mnie szokuje, z wieloma się nie zgadzam ale jeszcze więcej mnie ciekawi, a nawet fascynuje. Szczerze mówiąc wolałbym na wymarzone wakacje wybrać się do takich np. Chin niż do zadeptanych przez pierdzących niemieckich emerytów różnych Egiptów, Majorek czy Tunezji. Zapakuję kiedyś do plecaka Dziubka, aparat oraz kartę kredytową i tam pojedziemy. Ale jeszcze nie w tym roku. Jak co roku...

poniedziałek, lipca 02, 2007

Mazurska nostalgia

A to ci dopiero skorupa.
90 metrów żywiołu do okiełznania. Kopara opada. Kliknijcie w obrazek jeśli chcecie dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Jest tam kilka fotek, które warto zobaczyć.

Patrząc na kierunek w jakim podąża żeglarstwo mazurskie nie zdziwiłbym się, gdyby któregoś dnia taki potwór zacumował w Mikołajkach.
To nic, że płynąc po takich na przykład Mamrach nie zdążyłby nawet rozwinąć żagli, ważny jest lans. Te wszystkie morskie motorowe giganty, na których do opalonych grubasków ze złotymi łańcuchami wdzięczą się głupiutkie lecz efektownie roznegliżowane dziewczęta, nie są w stanie na naszych "wielkich" mazurskich jeziorach wykorzystać choćby kilku procent swoich możliwości. Ale to przecież nie jest ważne, liczy się lans.

Za czasów studenckich spędziłem na mazurach wiele fantastycznych miesięcy, pływając na łupince klasy Foka 0 (śmialiśmy się, że to prototyp prototypu), do której mieściło się na wcisk czterech chłopa i 48 piw. Machając do załogi mijanego jachtu pozdrawialiśmy takich samych jak my zapaleńców, a często po prostu znajomych, których nie trudno było poznać w kilku zaledwie mazurskich tawernach. Żeglarstwo miało wtedy swój niepowtarzalny urok.

Teraz na mazurach dominują wielkie rodzinne kobyły, często wypożyczane zamożnej młodzieży bez patentów. Tawern i przystani narobiło się tyle, że trzeba się naprawdę postarać aby znaleźć jakąś zaciszną bindugę, w której można spokojnie zacumować bez obaw przed oskalpowaniem przez właściciela, a wyszukanie bezpłatnego prysznica lub toalety graniczy z cudem. Komercha na maksa. Niestety, nie jest to już beztroska rozrywka dla biednych studentów w Orionach, żywiących się zupą chmielową, pasztetem i gulaszem (z doświadczenia wiem, że z każdej potrawy przygowanej na łajbie na końcu wychodzi gulasz) a żeglarską etykietę respektują już tylko nieliczni przedstawiciele wymierajacego gatunku żeglaży-pasjonatów.

Ale przynajmniej mazurzanom żyje się lepiej.
Nam pozostały genialne wspomnienia.

UWAGA!
Znalazłem stronkę tego giganta.
Detale podziwiać można na stronie Sokoła Maltańskiego.

wtorek, czerwca 26, 2007

Rumianek zdrowy jest on

I tak oto wybrawszy się z wesołą gromadką nad jezioro Zdworskie Mistrz Muto zażył lenistwa totalnego. Ambitne plany aktywnego spędzenia kilku wolnych dni skończyły się powszechnym byczeniem, grylowym obżarstwem oraz piwnym opilstwem. Wybierając się w podróż w nieznane zaopatrzeni byliśmy w piłkę do siaty, kąpielówki oraz rakietki do badmintona, lecz nagłe odłączenie od telefonów komórkowych (zasięg znaleźliśmy na szczęście tylko w dwóch miejscach), telewizorów, komputerów, hipermarketów i wielkomiejskiego zgiełku spowodował u nas totalną ochotę robienia nic. Pierwszego dnia, bardziej z poczucia obowiązku niż z potrzeby ducha, poczłapaliśmy niemrawo na spacer, na którym spotkaliśmy rodzinkę bardzo przyjaźnie nastawionych rumianków. Drugiego dnia nadludzkim wysiłkiem woli zanurzyliśmy nasze blade cielska w jeziorowych odmętach, w których to pławiliśmy się przez ciągnące się nieznośnie jak telenowela lodowate piętnaście minut. Odpowiedzialnością za taki przebieg spraw obarczamy oczywiście pogodę, która na złość telewizyjnym prognozom zaatakowała nas pięknym słońcem, odbierając resztki sił witalnych. Jedynie wieczorne chłody pozwoliły nam na odrobinę aktywności umysłowej, wywołując nagłą potrzebę dogłębnej analizy praw rządzących światem. Ciekawe, że potrzeba ta drastycznie malała zazwyczaj około 3 nad ranem, wraz z wyczerpywaniem się, bardzo przezornie uprzednio zmagazynowanych, zapasów płynów wszelakich.

zdworski rumianek z rodziną

Z rumiankowej fotografii wyszła mi zupełnie niespodziewanie całkiem zgrabna tapetka. Jeśli ktoś miałby ochotę pobrać to silwuple.

poniedziałek, czerwca 18, 2007

Zrzut 0607

Głupio przyznać, ale w draftach oczekują na wykończenie cztery posty. W robocie mam taki kocioł, tworzę na co dzień tyle papierów, notatek i wniosków, że nie mogę się zmobilizować żeby sklecić na bloga jeszcze tych kilka składnych zdań. W ramach zapychaczy postanowiłem co jakiś czas wciskać skrinszoty.
Oto pierwszy z nich.

Wduś aby powiększyć.

Zaposiadłem w zeszłym tygodniu mojego pierwszego w życiu dżiforsa, model 7300 GT. Karta może nie z najwyższej półki, ale serdecznie dość miałem już walki ze sterami do ATI. Zaktualizowałem przy okazji ubunciaka do 7.04 i XGL z Berylem śmigają teraz aż miło.
Swoją drogą ciekawostką socjologiczną jest, że w znakomitej większości tematów pulpitu przeważają u mnie formy minimalistyczne, takie jak na przykład:
lecz za każdym razem, gdy konfiguruję świerzy system "wychodzi mi" coś na kształt OSX'a. Generalnie nie przepadam za tymi wszystkimi błyskotkami (pewnie dlatego nie mogę przekonać się do KDE), ale do tych apple'owych klimatów wracam cyklicznie średnio raz do roku.
Mimo wszystko coś w nich jest.

piątek, czerwca 08, 2007

Daj z siebie wszystko

Zaryzykuję na wstępie stwierdzenie, że cechą znacznej większości ludności tej wspaniałej planety jest skłonność do tego aby dać z siebie jak najmniej a wziąć "z życia", czyli od innych, jak najwięcej.

A teraz do rzeczy. Ze strony internetowej Poltransplantu można pobrać zarówno "oświadczenie woli ", czyli zgodę na pobranie organów po śmierci, jak i "kartę sprzeciwu", który to dokument jest oczywiście przeciwieństwem poprzedniego.

Wpadliśmy któregoś dnia na pomysł, który mógłby nieco złagodzić problem kurczącej się w naszym kraju bazy dawców organów. Wystarczy na oświadczeniu, mówiącym o sprzeciwie na pobranie organów w przypadku np. śmiertelnego wypadku dodać zapis, w myśl którego brak wyrażenia takiej zgody uniemożliwia podpisanemu/podpisanej skorzystanie z analogicznej pomocy od innego dawcy.

Proste, a jakże potencjalnie skuteczne...

środa, czerwca 06, 2007

Gud morning Dżon

W poniedziałek przeczytałem o Panu Janie Grzębskim, który po 19 latach wybudził się ze śpiączki. Nie mam zamiaru własnymi wypocinami powielać ilości komentarzy na ten temat, chcę jedynie zwrócić uwagę na niesamowite wrażenie jakie musi towarzyszyć osobie, która we śnie przeskakuje 20 lat historii i budzi się w zupełnie innej rzeczywistości. Jako żywo stają mi przed oczami sceny z filmu "Good Bye Lenin". Spróbujcie wyobrazić sobie, że jutro rano wstaniecie z łóżka w Polsce np. 2030 roku. Mnie ciężko jest to sobie zobrazować a jeszcze pół wieku temu wielcy wizjonerzy przyszłości tworzyli wiekopomne dzieła kreując wizje społeczeństw dzisiejszych czasów. Dziś widzimy jak niewiele przewidzieli.

Obecnie postęp technologiczny i kulturalny przekształca oblicze społeczeństw w tak zastraszającym tempie, że okres ćwierci wieku może zaowocować ogromnymi, niewyobrażalnymi wręcz zmianami. Zdarza mi się co jakiś czas przeczytać gdzieś notkę o nowym odkryciu, nowej technologii itp. i po pół roku dowiedzieć się, że została już uruchomiona wykorzystująca ją produkcja!
Ostatnio czytałem np. o płynnej soczewce, która może zastąpić tradycyjne obiektywy. Jedna kropelka ultraczystej, zmiennokształtnej cieczy zamiast wielkich teleobiektywów. Nie zdziwię się, jeśli na Boże Narodzenie AD 2007 będzie można już kupić pierwsze cyfrówki z takim "obiektywem".

Z roku na rok jesteśmy świadkami rewolucji, które kiedyś trwały dekady a teraz nie robią na nas wiekszego wrażenia. Dwieście lat temu wynalezienie lekarstwa na jakąś chorobę było ogólnoświatową rewelacją, komentowaną długo i szeroko. Dziś "njus" mówiący o kolejnej szczepionce, terapii czy pigułce nie różni się specjalnie od ogłaszenia rozpoczęcia produkcji czegośtam w nowej, rewolucyjnej technologii. Samo słowo "rewolucyjna" mocno się już zdezawuowało. Większość nowoczesnych produktów, które dostarczane są klientom, staje się "przestarzała" w momencie dostarczenia.
Już pokolenie naszych dzieci żyło będzie w zupełnie innym środowisku i kształciło będzie w sobie zupełnie nowe umiejętności, a o Ziemi naszych wnuków to nawet strach pomyśleć. Nasze otoczenie zmienia się tak często i w tak wielu dziedzinach, że często nawet tego nie dostrzegamy i bezwolnie zmieniamy się razem z nim.

Tak więc z jednej strony trochę zazdroszczę (chociaż biorąc pod uwagę pozostałe aspekty tej historii to nie jest to odpowiednie słowo, ale żywię nadzieję, że wiecie o co mi chodzi) a z drugiej trochę współczuję Panu Janowi zderzenia się z tym "nowym" światem. Mam nadzieję, że w Jego oczach jest to świat, który zmienia się na lepsze.

niedziela, czerwca 03, 2007

Copy Protected

Dawno już przestano produkować kasety magnetofonowe. Ostatnio gdzieś czytałem, że któraś z wielkich firm (chyba Verbatim) szykuje się do zaprzestania produkcji dyskietek. To samo czeka płyty cd, które powoli zaczynają być zastępowane mptrójkami kupowanymi przez internet.

Na potwierdzenie tej tezy wspomnę tylko, że ostatnio naszło mnie żeby kupić sobie jakiegoś samograja na rower. Wymyśliłem sobie, jakże wywrotowo, odtwarzacz cd z obsługą rw mp3. Ze świecą takiego szukać! W różnych mediamarkietach widziałem może z pięć, maks dziesięć modeli. Na sieci jest tego trochę więcej, ale albo pojedyncze sztuki, albo na specjalne zamówienie, albo na drugim końcu Polski, albo w ogóle do sprowadzenia z zagramanicy. Ale znajdę. Zaprę się i znajdę.

Mam do płyty cd wielki sentyment. Możecie się ze mną spierać, ale póki co żadna mptrójka nie może się równać płytą cd, nie wspominając już nawet o nowoczesnych "winylach".
Jak najbardziej nie popieram ściągania wszystkiego jak leci z sieci. Czasem mi się to zdarzy, nie powiem, ale właśnie po to żeby wypróbować, skasować i ewentualnie kupić. Wszyscy wiemy, że koszt uciech muzycznych czy filmowych jest w tym kraju idiotycznie wysoki. Na przykład muzyka sprzed powiedzmy trzydziestu lat kosztuje tyle samo co cieplutkie nowości. Głupota. Na zachodzie muza tanieje z wiekiem, u nas oczywiście musi być inaczej.

Mimo to szarpnąłem się ostatnio na czarną Metalikę, "Somewhere In Time" Ajronów i Gorillaz. Przychodzę do domu, odpalam sałnd dżusera coby zrzucić muzę do ogg'ów i... zonk. Ajroni próbują odpalić player.exe (tfu!) a Gorillaz nawet nie chcą się zamontować. Do tej pory nie miałem kłopotów z różnymi drm'ami a tu taka niespodzianka. Na szczęście grip sobie z nimi elegancko poradził. Ale nie o to chodzi. Nie pojmuję dlaczego wywalając kupę ciężko zarobionej kasy na jakiś produkt nie mam możliwości korzystania z niego w sposób który mi odpowiada. Chamstwo. I bądź tu człowieku uczciwy. Dorzucam więc do sznurków Defective By Design - witrynę kampani skierowanej przeciw DRM.

sobota, czerwca 02, 2007

Espresso sewilskie

Rodzice na Dzień Dziecka zafundowali nam odrobinę kultury. Poczłapaliśmy więc sobie raźno we czwartek do Ateneum na Cyrulika Sewilskiego - przaśną wersję opery Rossiniego pod tym samym tytułem. Przedstawienie okazało się bardzo przyjemne, luźne, dowcipne i zacnie obsadzone. Spośród piątki wyśmienitych aktorów żaden specjalnie się nie wybijał, chociaż mnie najbardziej urzekł Don Basilio, czyli Wiktor Zborowski, ale prawdopodobnie dlatego, że mam do niego wielki osobisty szacunek i sympatię. Z analogicznego powodu najmniej "podobał" mi się Opania, który chyba jako jedyny śpiewał z plejbeku. Dziwne tylko, że tytułowy cyrulik okazał się być postacią właściwie drugoplanową.
Generalnie spektakl (siostrzyczko, powiedz... ;P) serdecznie polecam.


Wyprawa ta dostarczyła nam również dość ciekawych doświadczeń kulinarno-obyczajowych. Pod teatrem byliśmy ponad godzinę za wcześnie, postanowiliśmy więc poszwędać się po okolicy. W trakcie owego szwędania trafiliśmy do Cafe Baru Syrenka. Miejsca, w którym czas zatrzymał się ze dwadzieścia lat temu. Przesiedzieliśmy w tym niezwykle uroczym miejscu prawie godzinę, racząc się szczawiową z jajem i osobliwym "ekspreso" (tak stało w menu...). Zupka była elegancko przygotowana z "prawdziwych" składników, nie żadne tam lurowate knory z papierka odgrzane w mikrofali. Kawusi co prawda do prawdziwego espresso bardzo wiele brakowało, ale przynajmniej była mocna. Poza tym jest to takie miejsce, które chciałoby się mieć gdzieś w miarę niedaleko od domu. Musi mieć niesłychany urok wieczorem. Nie powiem, żebym je jakoś specjalnie polecał ale myślę, że można spędzić tam kilka sympatycznych chwil.

poniedziałek, maja 28, 2007

Bebebgugubebeba

O nie mogę. Ale się uchachałem.
Pan Minister Od Chorób zasugerował, że przedłużający się strajk lekarzy może się przyczynić do spadku śmiertelności. Cóż za wyjątkowa błyskotliwość otumanionego tytoniową sadzą umysłu! Nobel murowany.

Z kolei Pan Minister Od Trzody Chlewnej zarzuca jakiemuś peeselowemu członkowi komisji, że "rżnie przysłowiowego głupa". Pochwały godna retoryka wicepremiera 40 milionowego kraju!
Czy któryś z wyborców tego wspaniałego jegomościa mógłby mnie uświadomić w temacie przytaczając rzeczone przysłowie?

Mało? Teletubisie rozpoczęły lustrację postaci bajek dla dzieci. Brak mi słów...

"Elyty" tego umęczonego narodu zaczynają masowo wariować.
Mogę sobie bez trudu wyobrazić skecze mojego ukochanego Montego Pyhtona będące ekranizacją przytoczonych sytuacji. Jadowita zieleń oparów absurdu wokół Wiejskiej staje się coraz bardziej nieprzenikniona wywołując, u co mniej odpornych jednostek, nerwowy śmiech przez łzy.

Hejoooo.

czwartek, maja 17, 2007

Zasłona dymna

Dawno już nie pisałem o polityce. Nie dlatego, że przestałem się tym tematem interesować ale dlatego, że pewnego pięknego dnia doznałem olśnienia i stwierdziłem, że nie ma to większego sensu.
Postaram się pokrótce przedstawić Wam moje przemyślenia.
Spójrzmy na minione 1,5 roku z dużej perspektywy i potraktujmy ten okres jako powiedzmy jeden projekt (skrzywienie zawodowe :/) mający na celu uzdrowienie różnych obszarów naszego pięknego kraju. Cele zostały jasno określone i nowa ekipa rzuciła się z wielkim zapałem do roboty odbudowując i uleczając gdzie popadnie.
I... tyle, skończyło się właśnie na owym "rzuceniu się".
Przez jakiś rok ze szczerym zainteresowaniem i zaangażowaniem obserwowałem, dyskutowałem, rozmyślałem i oceniałem. Ostatnio jednak uzmysłowiłem sobie, że przez cały ten czas pasjonujemy się zupełnie bezowocnymi personalnymi przepychankami. Dyskusje naszych "elit" politycznych, a co za tym idzie dziennikarzy i reszty społeczeństwa, sprowadzają się właściwie do tego kto kiedyś coś zrobił lub kto na kogoś coś powiedział. No bo cóż my na co dzień obserwujemy? Giertych zwalcza nauczycieli, Wierzejski gejów, Wałęsa Kaczyniaków, Ziobro winnych i niewinnych (tych drugich czasem nawet bardziej), Wałęsa Kwaśniewskiego, Tusk pisuarów, Wałęsa prawicę, Rokita głupszych od siebie (czyli w jego opinii znaczną większość społeczeństwa), Wałęsa Gwiazdę, Lepper euroentuzjastów, Wałęsa lewicę, Lustratorzy Kościół, Kościół oświeconą cywilizację, Kaczyniaki wszystkich, wszyscy Religę, Olejniczak stoi zdezorientowany po środku i też by chciał komuś przywalić ale nie może bo przecież jego oponenci sami się już tłuką, i tylko Pawlak po prostu "jest", a sądy nie wyrabiają się z obrabianiem coraz to nowych pozwów o pomówienia czy obrażanie. No normalnie połączenie brazylijskiego serialu z cyrkowym, amerykańskim wrestlingiem.
A tak na prawdę to jest celowa zasłona dymna. Zwróćcie uwagę jak ten bajzel genialnie odwaraca uwagę od spraw dla kraju najistotniejszych, w których póki co nic się nie dzieje. Gdyby nagle uciszyć ten bezwartościowy szum informacyjny to natychmiast wróciłyby, jakże niewygodne miłościwie nam panującym, pytania o służbę zdrowia, podatki, reformę rolnictwa, edukację, wojnę na bliskim wschodzie, infrastrukturę, ochronę środowiska, przejście na euro, bezrobocie, dofinansowania i standardy Unii Europejskiej, politykę zagraniczną, bezpieczeństwo energetyczne i całą masę o wiele ważniejszych dla kraju spraw niż obsesje jakichś kogucików w kolorowych surdutach.
Co jakiś (kontrolowany) czas rzuca się opinii publicznej jakichś ochłap do pożarcia, w stylu drobnej podwyżki dla lekarzy, wprowadzenia mundurków do szkół czy zamknięcia jakiegoś zboczeńca, ale tylko po to aby sprawić wśród gawiedzi wrażenie opiekuńczych reformatorów a tak naprawdę zatuszować soją totalną niemoc sprawczą i bezpłodność intelektualną. Wszystkie "reformy" ostatniego czasu są tak na prawdę kompletnie bezużyteczne. Trawestując określenie "fakt medialny" określę te działania jako "reformy medialne". Nic z nich nie wynika, ale głośno wokół nich jak na koncercie Slayer'a.

W związku z powyższym wstrzymuję się z komentowaniem większości wydarzeń politycznych do czasu pojawienia się tematów godnych polemiki.
Howgh!

P.S. A propos opinii publicznej, usłyszałem kiedyś zdanie, które bardzo mi się spodobało: "Badania opinii publicznej opierają się na fałszywej przesłance, że publiczność posiada opinię".
He, he. Dobre.

wtorek, maja 08, 2007

Dziadkowe pogaduchy przy piecu

Podczas opisanego uprzednio remontu zdarzyło mi się podjechać do sklepu po jakieś tam pędzelki. Wyprawa niby zwyczajna, lecz przywiozłem z niej coś więcej niż tylko rzeczone zakupy. A było to tak:
W drodze powrotnej czekałem cierpliwie na przystanku autobusowym razem z kilkoma innymi świątecznymi tułaczami. Zatopiony w nadzwyczaj wzniosłych rozmyślaniach nie zwróciłem początkowo uwagi na płomienną dyskusję, która wywiązała się nieopodal pomiędzy kilkoma starszymi panami. Tematem przewodnim była oczywiście polityka, bo jak wszyscy wiemy każdy Polak jest w tej materii niekwestionowanym ekspertem. Zaraz po piłce nożnej. Z pozoru dysputa jakich wiele, jednak wraz z rozwojem sytuacji narastało we mnie niedowierzanie połączone z przerażeniem. Zaczęło się tradycyjnie i dość niewinnie, od naprzemiennego wymieniania sobie złodziei. Ot, rozrywka jak każda. Wraz z innymi oczekującymi dowiedziałem się że złodzieje są głównie wśród polityków, co oczywiste, i nie ma właściwie znaczenia czy delikwent siedzi na jednym z prawych czy lewych krzesełek parlamentu. "Wszyscy przecież wiedzą" że domy stawiają sobie, swoim dzieciom, rodzinie i przyjaciołom. Samochodów mają tyle, że na parkingu przed FSO nigdy tyle w sumie nie stało itp. itd. Wiadomo - w biednym kraju ten, któremu wiedzie się lepiej jest bardziej znienawidzony niż najbardziej zdeprawowany psychopatyczny seryjny morderca. Ale potem było już tylko gorzej. Dziadkowie tak się rozochocili, że gorąco pragnęli wskrzeszać Hitlera i Stalina! Zacytuję luźno z pamięci jeden z ich głównych postulatów: "Otworzyć na nowo Oświęcim, rozpalić w piecach i ich tam wszystkich wymordować!". Do wora, który miałby być w owym piecu spopielony, panowie wrzucali właściwie wszystkich po kolei, od Żydów i Masonów zaczynając na wspomnianych politykach i złodziejach kończąc. Tak na marginesie - ciekaw jestem, który z nich mógłby mi wyjaśnić kim są Masoni... Tak czy siak od soczystych znaków przestankowych okolicznym "słuchaczom mimo woli" więdły uszy. Od płonącej nienawiści wrzała krew.
Mówi się, że dzisiejsza młodzież nie ma szacunku dla historii, tradycji i autorytetów, że używa wulgarnego języka i generalnie jest be. To co usłyszałem tego dnia z ust ludzi, którzy prawdopodobnie przeżyli okrutne czasy wojny, widzieli krew i łzy, poznali nędzę, bezradność i całe to zło, którego my nie jesteśmy w stanie nawet sobie wyobrazić poraziło mnie wielokroć bardziej niż najzuchwalsze teksty pijanej młodzieży. Szczerze mówiąc nie poznałem nigdy młodego człowieka, który ośmieliłby się takie opinie wygłaszać. Ta tyrada "mądrości" trwała długie jak pas startowy piętnaście minut. Roztrzęsiony wsiadłem do pierwszego lepszego autobusu. Wszystkim narzekającym na przywary młodego pokolenia przypominam: "Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie".

poniedziałek, maja 07, 2007

Dziękuję Panie Haruki

Skończyłem niedawno czytać "Norwegian Wood" autorstwa Haruki'ego Murakami. Jest to jedna z tych książek, do których mam ochotę wrócić już tydzień po przeczytaniu. Ciekawe, że (przynajmniej dla mnie) nie sama historia jest w niej najważniejsza - siłą tej książki jest przedziwny, nostalgiczny klimat i magiczny wręcz spokój. Odnoszę wrażenie, że wplecione w losy głównego bohatera przykre i miłe zdarzenia stanowią jedynie pretekst do zaprezentowania pewnego stylu życia, niecodziennego dystansu do rzeczywistości. Według mnie jest to idealna pozycja na wakacyjny reset gdzieś z dala od cywilizacji. Polecam.

sobota, maja 05, 2007

Długi łikend czasem remontów

Uff. Dopadłem w końcu kompa.
Ostatnie półtora tygodnia spędziliśmy z przeróżnymi pędzlami, wiertarkami, szpachelkami i śrubokrętami w garściach. Remonty dużego pokoju i balkonu, które planowaliśmy odkąd sięgam pamięcią, w końcu stały się rzeczywistością. Przy czym określenia "dużego pokoju", ze względu na rzeczywiste tegoż rozmiary, używamy raczej zwyczajowo i dla wygody. Słuszniejszą nazwą byłoby "większego pokoju", bo "salon" to już jawne nadużycie. Remontowi towarzyszyła urokliwa rozpierducha w pozostałej części domostwa, którą porównać można chyba tylko ze skutkami wizyty imć Katriny w Nowym Orleanie.
Dziś wczesnym popołudniem skończyliśmy ogarniać gruzowisko i przed kilkoma chwilami po raz pierwszy od 9 dni usiadłem przy komputerze. Rekord! Do wielkiego finału jeszcze co prawda brakuje jakichś 3-4 tygodni, ale zostały już raczej detale.
Przy okazji gratuluję serdecznie moim całuśnym rodzicom odbioru kluczy do ich nowego, super ekstra fajnego mieszkanka (oddalonego o jakieś 100 metrów od nas :/). Moja rada, chociaż zapewne już to wiecie - zrobić na początku ile tylko się da. Opowieści o tym, że jak się urządza mieszkanie pomalutku to każda szafeczka, półeczka, lampeczka i stołeczek są takie zaoszczędzone, wychodzone i nawybierane że dzięki temu jesteśmy z nimi tak cudownie emocjonalnie związani można sobie od razu wsadzić w... kieszeń. Wiem bo sam tak mówiłem. Pięć lat urządzania wyleczyło mnie z bujania w obłokach. Gdyby przyszło mi wykańczać lokum ponownie dobrałbym na maksa (no może bez przesady) kredytu i wykończył ile się da. I jeszcze jedno - żadnych "tymczasówek". Jak się coś zrobi na pół roku z zamiarem przerobienia tego "później" to taki babol zostaje na lata.
Nie zmienia to jednak faktu, że to całe urządzanie to niezła frajda. Tak więc powodzenia, i jakby co to wiecie gdzie nas szukać ;)

piątek, kwietnia 27, 2007

Wiślane kłopotki

Dziwi mnie, i zapewne innych mieszkańców stolicy również, że nikomu do tej pory nie udało się wykorzystać ogromnego, i póki co wylegującego się leniwie w wiosennym słońcu, potencjału warszawskiego odcinka Wisły. Miejsce to aż się prosi o inwestycje. Wzorem wielu polskich i światowych miast nasze nabrzeże mogłoby tętnić wszelkimi formami życia towarzyskiego.
Do niedawna miałem za złe zarządowi miasta, że się tą sprawą nie zajął, ale w zeszły łikend, śmigając bicyklem wzdłuż wybrzeża zrozumiałem jak niesprawiedliwa i krzywdząca była to postawa.
Prawdziwą przyczyną zaniechania prac nad tym projektem jest jakiś tajemniczy, wredny i ewidentnie antypolski układ! Nie lękam się Wam tego objawić albowiem Prawda (i Moc) jest zemną! Zebrałem niepodważalne i namacalne dowody wrażej działalności! Jeden z nich zamieściłem na powyższym zdjęciu. Rodacy! Sąsiedzi! Ktoś nam wciąż rzuca kłody pod nogi!

Ale żeby nie było, że nikt i nigdy nie próbował...
Kilka lat temu fatalnie przygotowana i zorganizowana próba zagospodarowania lewego brzegu Wisły zakończyła się wyhodowaniem na różowej warszawskiej pupci wielkiego, ropiejącego bandziorstwem wrzodu. Na szczęście Mamusia Natura zajęła się tym problemem, wyręczając przy okazji nieporadne władze miasta, i zmyła plugastwo potężną falą powodziową. Hej!

środa, kwietnia 18, 2007

Pooolska gooola!

Wiem, wiem - wszyscy o tym piszą ale nie mogę się powstrzymać!
Razem z Ukrainą organizować będziemy Mistrzostwa Europy 2012!
Super ekstra fantastiko bajerancko w dechę byczo!
Z dwóch powodów okropnie się z tego cieszę.

Po pierwsze będziemy mieli możliwość wybrania się na super widowisko bez potrzeby organizowania dalekiej i kosztownej wyprawy w dzikie ostępy jakiegoś barbarzyńskiego kraju. Będziemy mogli sprawić sobie czadzik frajdę i bez zbędnych wyrzeczeń obejrzeć dobry mecz na nowoczesnym obiekcie, w świetnych warunkach i bez nader sympatycznego towarzystwa buraczanych pseudokibiców.

Po drugie dla naszego kraju to ogromna szansa na cywilizacyjne podgonienie reszty Europy. Czeka nas wielki zastrzyk funduszy na budowę autostrad, hoteli i oczywiście stadionów. Promocja inwestycyjna i turystyczna Polski procentowała będzie przez wiele jeszcze lat. Poza tym, dzięki tym wszystkim inwestycjom, będziemy mieli nareszcie możliwość aby razem z rodziną i przyjaciółmi cieszyć się z, powszechnej od dawna na świecie, formy rozrywki jaką jest uczestniczenie w różnego rodzaju imprezach masowych, od rozgrywek piłkarskich na światowym poziomie zaczynając na profesjonalnie zorganizowanych koncertach kończąc.
Puszczając mimo uszu marudzenia przeróżnych malkontentów jestem przekonany, że zorganizujemy wszystko na cacy. Oby tylko nasi banditos politikos się do tego nie mieszali.

czwartek, kwietnia 12, 2007

Zadyszka Kolosa z Redmond

Według mnie njusy o tym, że Palm stawia na Linuksa oraz że Dell udostępni komputery z Linuksem to z dwóch powodów bardzo ważne informacje.

Po pierwsze coraz większe koncerny „z branży” zaczynają dostrzegać zalety tego systemu i traktować poważnie jego użytkowników a często nawet opierać na nim swoje produkty. Rokuje to spore nadzieje na to, że kolejni producenci sprzętu lub oprogramowania zaczną udostępniać również linuksowe wersje swoich wypocin. Nawet jeśli nie jako ołpensors, tylko na przykład skompilowane wersje sterowników, to i tak pozwoli to rozwiązać kilka największych bolączek linuksowych deweloperów, a w konsekwencji użytkowników.

Po drugie zaczynam dostrzegać wielką szansę stającą przed wolnym oprogramowaniem po wydaniu Visty, która pomimo obietnic udostępnienia ciemnemu ludowi magicznej różdżki do czynienia cudów wszelakich, jakoś furory nie zrobiła. Paradoksalnie najnowsze, pokręcone dzieło głównej konkurencji Linuxa, może się okazać jego wielkim sprzymierzeńcem. Dlaczego?
Ano dlatego, że wista zapowiadanej rewolucji nie dokonała, używalna stanie się pewnie za jakiś rok lub dwa, kiedy wyjdzie przynajmniej jeden serwispak wymieniający jakąś połowę systemu, ludziska postawią sobie na biurkach buchające parą wieloprocesorowe potwory, które tego kolosa pociągną a producenci powypuszczają nowe wersje sterowników i aplikacji, bo oczywiście nowe okienka nie są wystarczająco kompatybilne wstecz. Mamy więc jakieś 3 lata na spokojną migrację. Jeśli weźmiemy pod uwagę powyższe utrudnienia, ceny nowych sprzętów i oprogramowania oraz porównamy kierunek i dynamikę ewolucji obu systemów, od czasu powiedzmy wydania łindołsa xp, dostrzeżemy jak ogromny potencjał drzemie w wolnym oprogramowaniu. Obecnie różnica jest oczywiście spora, Linux nie jest jeszcze przygotowany do masowego wkroczenia na desktopy, gdzie Majtkosoft okopał się już dawno, ale za jakieś 5 lat może stać się dla niego naprawdę poważną konkurencją.

Swoją drogą, dzięki takim projektom jak xgl czy beryl bajerami interfejsu a’la aero (a chyba nawet fajniejszymi) cieszę się na linuchu już z rok, przy czym sprzęt mam taki, że wista mi na nim na pewno nie pójdzie a wcale nie mam ochoty go wymieniać.

Nie chciałbym być źle zrozumiany, nie jestem jakimś fanatycznie zagorzałym przeciwnikiem łindołsów i wszystkiego co się z nimi wiąże. Jestem natomiast wielkim entuzjastą systemów i aplikacji linuksowych. Traktuję to jak hobby, coś co daje mi frajdę jak na przykład budowanie budki dla ptaków majsterkowiczowi czy moczenie kija w strugach deszczu wędkarzowi. Obaj mogliby pójść do sklepu i kupić te towary które z takim trudem zdobywają, ale chcą mieć wpływ na to jak wyglądają albo z czego są one zrobione i jeszcze mają z tego radochę.
A poza tym po prostu lubię mieć wybór.

wtorek, kwietnia 10, 2007

Tom Terminal

Niedawno Hadret opisał swoje wrażenia po obejrzeniu Terminala(u?). Ja również miałem okazję zobaczyć ten głośny swego czasu film. Pierwszy raz od bardzo dawna przykuł mnie do pudła program drugi (chyba) telewizji państwowej. Oglądanie filmu bez piętnasto-minutowych przerw reklamowych to dość dziwne uczucie. Po około pół godzinie spinałem się nerwowo przy każdym ściemnieniu ekranu, podświadomie oczekując znienawidzonego bluskrina tefałenu z nieśmiertelnym "tadadidadidadammm". Najgorsze jest to, o zgrozo, że mi tego brakowało! Przesiedziałem cały seans o suchym pysku, bo nie było przerwy na zrobienie Herr Batki! Czyżbym zaprzyjaźnił się z wrogiem? Niezbadana jest ludzka natura...

Wracając jednak do filmu to muszę przyznać, że miło mnie zaskoczył. Nie kolorowym efekciarstwem, do którego przyzwyczaił nas reżyser "Indjany Dżołnsa", "Bliskich spotkań...", "Szczęk", "Wojny Światów", "Raportu mniejszości", "Parku Jurajskiego" i wielu innych, ale właśnie fajną, nietypową i zgrabnie zagraną, ciepłą historią. Szczerze mówiąc film ten dał nam więcej uśmiechu i wzruszeń niż niejeden "hjugrant" czy któraś z taśmowo produkowanych w holiłud durnowatych komedyjek. Owszem, jest to komedia miłosna, więc gatunek z założenia niezbyt wyszukany i dla Spilberga do tej pory raczej obcy, ale zrealizowana na naprawdę porządnym poziomie. Do tego pozostawia po sobie możliwość lekkiej refleksji na temat przyjaźni, godności, honoru oraz szacunku i miłości do rodziców. Zwraca również uwagę na to, aby nie oceniać nikogo po pozorach powierzchowności.
Film ten ma jeszcze jeden wielki plus: obok Tomka Henksa, który po "Kast ełej", "Foreście Gampie", "Szeregowcu Rajanie" czy "Terminalu" właśnie, zaczyna być jednym z moich ulubionych aktorów (tudzież ólóbionych jak pisał/rysował kiedyś Tadek Baranowski), gra w nim Zetka (jea!) - wróg numer 2 mojej szanownej Małżonki ;)
Generalnie fajny film, może jeszcze kiedyś wypożyczę, ale raczej nie kupię.

czwartek, kwietnia 05, 2007

Wengo Yeah!

Skuszony możliwościami coraz szybszego dostępu do internetu zanabyłem drogą kupna kamerkę internetową KłikKam Ekspres Lodżiteka.
Skajp instaluje się domyślnie razem z dystrybucją, więc po zaaplikowaniu sterowników z błogim wyrazem twarzy odpaliłem tegoż z zamiarem pomachania komuś radośnie przez kamerkę.
No i zonk! Nigdzie nie widzę opcji wideokonferencji. Gramolę się więc na stronę Skajpa i zaczynam grzebać, szperać i buszować po forum. I czego się dowiaduję? Skajp nie wspiera rozmów wideo w wersji linuksowej! Granda! Gdyby tego było mało to na windę (tfu!) dostępna jest już wersja 3.1 a na linucha dopiero 1.3 (na maka jest 2.5)!
Pocieszające jest jednak to, że na liście rikłestów zebranych wśród użytkowników linucha umożliwienie prowadzenia rozmów wideo jest na pierwszym miejscu. Pozostałe dwa rikłesty to umożliwienie prowadzenia rozmów wideo oraz umożliwienie prowadzenia rozmów wideo :/ Dziamdziaki ze Skajpa obiecują, że w wersji 1.4 będzie to możliwe. Zobaczymy.

Póki co trzeba sobie jakoś radzić. Na szczęście przyroda nie lubi próżni i po chwili guglania wyszukałem aplikację alternatywną, która wideorozmowy udostępnia z marszu - Łengofołn.
Decyzja skorzystania z tej aplikacji wygenerowała dwa drobne problemy.
Po pierwsze primo wymagała wytężenia moich nienadzwyczajnych umiejętności dyplomatycznych w celu nakłonienia zadowolonych użytkowników łindołsowej wersji skajpa do instalacji i rejestracji jakiegoś "dziwnego" oprogramowania, a jak wiadomo wszystko co nie jest "standardowe" wywołuje u powyższych palpitacje serca, ataki astmy i swędzącą wysypkę.
Po odniesieniu tego pierwszego sukcesu nadeszła próba generalna, podczas której pojawił się oczywiście problem numer 2 - kiepska jakość dźwięku i obrazu. Przez dwa dni odprawiałem różne czary-mary, aby tę jakość poprawić. Przekonfigurowałem samą aplikację na wszystkie strony, zapdejtowałem sterowniki karty graficznej, podziurawiłem fajerłola itp. itd.
Okazało się jednak, że problem jest banalny (jak zwykle...) i co gorsza sam się na tę minę wsadziłem - nie przyglądając się specjalnie opisom ściągnąłem ze strony producenta przygotowaną już paczkę dla Debiana, która zawiera Łengofołna w starej wersji 0.9 (tzw. klasik) a powinienem zassać wersję 2.0.
Po aktualizacji do najnowszej wersji wszelkie dolegliwości ustąpiły.
Aplikacja ta jest na pewno warta uwagi. Podejrzewam, że nie udostępnia tylu bajeranckich ficzerów co Skajp, ale w przeciwieństwie do swojego głównego konkurenta ma jedną podstawową zaletę - działa ;) i to na prawdę zgrabnie.
Oczekując na pełnowartościową wersję linuksowego Skajpa możecie spokojnie używać Łengo. Polecam.