niedziela, sierpnia 10, 2008

Concertus Ironmaidenus Rex

Emocje już nieco opadły, ale wrażenie pozostało.
I zostanie jeszcze na długo.

7 sierpnia 2008 roku, w przeddzień oficjalnego otwarcia igrzysk olimpijskich w Pekinie - stolicy Kraju Powszechnej Szczęśliwości, w odległej o 7 tysięcy kilosów Warszawie - stolicy Kraju Powszechnej Ufności, dali czadu Ironi.

Poprzednio widziałem się z nimi na Torwarze przy okazji trasy promującej płytę The X Factor, którą wspominam miło ale bez rewelacji, zapewne dla tego, że płyta ta nie należy do moich ulubionych, a na dokładkę swój epizod wokalny miał wtedy w zespole Blaze Baley, za którym również nie przepadam.

Tym razem setlista składała się ze starych kawałków (najmłodsze pochodzą z płyty Fear Of The Dark - rok 1992), czyli z okresu ich twórczości, który cenię sobie najbardziej. Sam koncert był fantastyczny. Było na nim wszystko czego wiernym fanom ajronów potrzeba: buchające ognie piekielne, feeria świateł, niesamowita scenografia, wielki Eddie kołyszący się niezdarnie nad sceną, długaśna lista hewimetalowych hiciorów i ryk tysięcy gardeł śpiewających refreny "Run to the hills" czy "Fear of the dark".

Mogę mu zarzucić tylko jedno - spokojnie mógłby być dwa razy dłuższy ;P


Sporym zaskoczeniem było dla mnie natomiast znaczne zróżnicowanie publiczności ze względu na wiek. Spodziewałem się bandy długowłosych obszarpańców w wieku licealno-studenckim jednak widok podskakujących ochoczo nastolatków wraz z rodzicami wcale nie był rzadkością. Nic jednak dziwnego, w końcu Bruce Dickinson kończył tego dnia 50 lat. Siłą rzeczy młodzieńcy, których dorastaniu towarzyszyły kolejne wydawnictwa spod szyldu Żelaznego Babsztyla muszą być teraz w podobnym wieku.

A tak z nieco innej beczki: ciekawe jak z postępem cywilizacyjno-technologicznym zmienia się odbiór tego typu widowisk, zupełnie nową dla mnie sytuacją były bowiem światła ekranów z tysięcy aparatów fotograficznych i komórek migające niczym świetliki w czarnej masie publiczności. Zabierając aparat sądziłem, że co poniektórzy będą się z politowaniem pukać w czoło za moimi plecami. A tu proszę, niespodzianka - aparaty mieli prawie wszyscy...

W czasach studenckich, na które przypada u mnie okres najczęstszych wizyt na tego typu imprezach, na koncert szło się posłuchać muzyki, zobaczyć na żywo idola i trochę poszaleć. Kilka zdjęć, przy sporej dozie szczęścia, można było czasem znaleźć w prasie "branżowej". Nikomu to jednak nie przeszkadzało bo przecież nie po ekstra fotki się tam chodziło. W dobie wszędobylskich, zminiaturyzowanych i zautomatyzowanych aparatów cyfrowych to się jednak zmieniło.
Czy to źle? Chyba nie. Po prostu znak czasów.
Za kolejne ćwierć wieku te aparaty pewnie również będę wspominał z rozrzewnieniem.


Wracając jeszcze na chwilę do koncertu - z przykrością muszę niestety stwierdzić, że organizatorzy jak zwykle nie stanęli na wysokości zadania. Wszytko było super do momentu, w którym stadion trzeba było już opuścić. Prawie 30 tysięcy luda musiało się bowiem przepchnąć przez bramę wielkości wjazdu na podrzędną plebanię. W samej bramie, tuż przed wyjściem, miałem przez chwilę niezłego stracha bo ścisk był przerażający. Nie chcę nawet myśleć co mogło by się stać komuś, kto w tym miejscu zemdleje. Rzeka ludzi rozdeptałaby delikwenta na marmoladę.

W sumie wydostanie się ze stadionu Gwardii zajęło nam około 45 minut. 3 kwadranse kołysania się jak pingwiny stopa za stopą na odcinku 300, może 400 metrów. Granda! Między innymi dlatego tak się cieszę z budowy stadionu narodowego, który poza swoją oczywistą funkcją sportową będzie mógł być również wykorzystywany jako miejsce godnego przyjęcia gwiazd światowego formatu.

Na pamiątkę zamieszczam dwa zdjęcia, które wyszły w miarę ostre.
Było super. Z niecierpliwością czekam na następny raz.
Może już razem z Tomaszem :D ?

środa, sierpnia 06, 2008

Graficzny korektor dźwięku w Banshee

Banshee jest moim ulubionym odtwarzaczem muzyki już od wczesnych wersji rozwojowych. Jedynym minusem tej aplikacji, który mnie trochę irytował, był brak equalizer'a. Doszedłem jednak do wniosku, że jest to na tyle powszechny moduł, że w końcu musi się pojawić. Czekałem więc spokojnie i moja cierpliwość została właśnie nagrodzona.

Kilka dni temu Banshee zaktualizował się do wersji 1.2, w której to (zupełnie przypadkowo) odkryłem upragniony korektor graficzny.


Domyślnie nie posiada on żadnych predefiniowanych zestawów co jest dość dziwne (i wkurzające) bo ich dodanie w porównaniu do oprogramowania całego modułu to przecież małe piwo.
Na szczęście można temu migusiem zaradzić ściągając ze strony Mike'a pliczek equalizers.xml.gz z przerobionymi presetami z Winamp'a, który wedle instrukcji należy rozpakować (powstanie equalizers.xml) i skopiować do katalogu "~/.config/banshee-1/equalizers.xml".

U mnie, z jakiegoś tajemniczego powodu oczywiście nie zadziałał od razu i musiałem nieco go przerobić (w dowolnym edytorze tekstu) wykonując:
  • zamianę wartości "-1.11022E-15" na "0"
  • zamianę kropki "." na przecinek ","
  • zamianę "(WinAmp) " na "" - ale to tylko kosmetyka
Nie udało mi się niestety zaimportować do Blogger'a spakowanego pliku z tymi ustawieniami. Jak ktoś wie jak to zrobić to chętnie się dowiem.

Teraz Banshee ma już wszystko czego potrzebuję.
Czuję się zaspokojony.