sobota, października 31, 2009

Budzik

Tych, którzy mnie znają przekonywać nie trzeba a ci, z którymi jeszcze nie miałem przyjemności muszą uwierzyć mi na słowo - co jak co, ale spać to ja lubię.

Niestety ramy czasowe, w których mogę oddawać się tej błogiej czynności są dość ograniczone. Wiadomo - wstać do roboty trzeba wtedy kiedy trzeba a nie wtedy kiedy się zachce (chociaż podobno są gdzieś tam szczęśliwcy, którzy tak właśnie mają). Mój zegar biologiczny podziela moje upodobania i nie jest w stanie samodzielnie poradzić sobie z tak trudnym wyzwaniem jak automatyczna pobudka o 6:00, więc muszę go wspomagać jakimś urządzeniem. Podobnie jak wielu z Was do porannego zwleczenia się z wyra zmusza mnie irytująca melodyjka w telefonie komórkowym. To rozwiązanie ma jednak dwie powszechnie znane wady.

Po pierwsze każda szanująca się komórka stawia sobie za punkt honoru aby w godzinach wieczornych jak najlepiej się ukryć. W tym celu często stosuje podstępny kamuflaż przykrywając się gazetą, poduszką, ręcznikiem lub jakąś nieostrożnie pozostawioną na wierzchu częścią garderoby. Potrafi również ze zwinnością wietnamskiego partyzanta niepostrzeżenie wpełznąć do czyjejś torebki lub kieszeni, skitrać się pod łóżkiem albo udawać niewidzialną wśród tomkowych zabawek. Poprzedzające wieczorne ablucje poszukiwania telefonu są więc codziennym rytuałem i często kończą się dzwonieniem do samego siebie z innego aparatu.

Druga wada, jeszcze gorsza, to funkcja tzw. drzemki. Podejrzewam, że to diabelstwo wymyślono pierwotnie jako formę wymyślnej tortury. Przez syndrom "jeszcze tylko chwileczkę" prawie przestałem już kontrolować świadomą obsługę aparatu i "aktywuję drzemkę" praktycznie nie przerywając snu. Nie zliczę poranków, w których budziłem się nagle z przeraźliwym przeczuciem, że już dawno powinienem być gdzie indziej. Co się w takich przypadkach dzieje nie trudno sobie wyobrazić.

W chwili desperacji postanowiłem wypowiedzieć wojnę komórkowemu sadyście i za niecałe dwadzieścia złociszy zakupiłem prosty budzik elektroniczny. Jako szanujący się facet pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po odpakowaniu tego ustrojstwa było wyrzucenie instrukcji obsługi. Nie będę się przecież poniżał studiowaniem jakichś głupich obrazków. W końcu takie małe beleco z dwoma mikrymi guziorkami nie może stanowić dla mnie intelektualnego wyzwania. Wieczorem tegoż samego dnia okazało się, że twórcą programiku sterującego tym badziewiem był jakiś skandynawski psychopata i aby uzyskać pożądany efekt guziory wciskać trzeba czasem jednocześnie, potem na przemian po czym znów jednocześnie itd. Aktualną godzinę ustawiłem - to był pikuś ale dalej było już tylko gorzej. Cholerstwo dzwoni kiedy chce a jak nie chce, to nie dzwoni w ogóle. Po ostatniej próbie konfiguracji mój nowy budzik nie dzwoni wcale ale za to nie wiadomo po co pika donośnie o każdej pełnej godzinie. Jednym słowem - porażka. Wygląda na to, że jestem skazany na komórkę.

Budzik

Skąd mi się zebrało na te wynurzenia? Ano stąd, że przez tę idiotyczną zmianę czasu znowu trzeba było poprzestawiać wszystkie zegarki w domu a i tak przez pierwszą połowę niedzieli nie wiadomo było która aktualnie jest godzina. Przy tej okazji dokonałem jednak niezwykłego odkrycia (a właściwie to odkrycie odkryło mnie). Jest mianowicie w naszym przytulnym domku jeden niezawodny budzik, którego dokładność kontrolowana jest przez atomowy wzorzec częstotliwości a aktualna godzina synchronizuje się drogą radiową ze wzornikiem czasu z Mainflingen. To niezwykłe urządzenie zamontowane jest od nowości we wnętrzu naszego syna. Niezależnie od dnia tygodnia lub pory roku, punktualnie o 5:45 Tomasz otwiera oczy. Nie inaczej było w dniu przejścia na "czas zimowy". O ustalonej godzinie ten mały harpagan wygramolił się ze swojego łóżeczka, przetruptał do naszego, odgrzebał nas z przytulnej pościeli po czym z triumfalnym okrzykiem "TATA!" usiadł mi na głowie.

Póki co takie sytuacje szczerze mnie radują ale gdy pomyślę, że on nie ma funkcji drzemki to zaczynam się bać.

wtorek, października 27, 2009

Puci, puci zasrańcu

Wszystkich właścicieli kochanych czworonogów, którzy w dupie mają sprzątanie gówien po swoich milusińskich serdecznie zapraszam na bezpłatne wasztaty zatytułowane "7 sposobów na wydłubanie psiego gówna z dziecięcych bucików". Zapewniam miłą atmosferę, herbatkę owocową i przybory do wydłubywania.

W przypadku wysokiej frekwencji na warsztatach rozważam uruchomienie zajęć zatytułowanych "Jak usunąć psie gówno z dziecięcych spodenek" oraz "Domowe sposoby na odkażanie i pozbywaniu się smrodu psiego gówna z dziecięcych rączek".

Rodziców biorących udział w warsztatach proszę o upaskudzenie potomstwa we własnym zakresie. Można to zrobić przed samymi zajęciami - wystarczy pozwolić dziecku pobiegać po trawniku pod moim blokiem.

wtorek, października 13, 2009

Czar czwarty - Syberia

Jeszcze przed publikacją poprzedniego wpisu uświadomiłem sobie, że zalegają mi jeszcze dwa magiczne zaklęcia syberyjskich szamanów. Pierwsze z nich opiszę dzisiaj a drugie za czas jakiś – nie wiem jaki ponieważ jeszcze nad nim „pracuję”.

Tematyka czwartego zaklęcia może nie jest zbyt ambitna ale swego czasu dostarczyło mi ono kilkanaście wieczorów niezobowiązującej frajdy i na dodatek idealnie wpasowuje się w syberyjską tematykę.

Gier komputerowych tykam się z rzadka albowiem czasu na to nie staje a na dokładkę moja, jak to się fachowo mówi, „platforma sprzętowa” dawno już przestała być kompatybilna ze współczesnymi tytułami. Gdy więc natrafię na jakieś ciekawe wykopalisko z czasów Pentiumów IV to pogrążam się na kilka dni w zmurszałym świcie pikselozy.

Takim tytułem, który nie dość że u mnie „śmiga” to jeszcze stosunkowo ładnie wygląda jest Syberia (cz. I i II).

Gracz wciela się w niej w postać młodej prawniczki, która podczas podróży służbowej zostaje wplątana w historię życia zdziwaczałego naukowca i konstruktora, obsesyjnie zafascynowanego nieodkrytymi przez współczesną cywilizację obszarami Syberii.

Rozgrywka przez cały czas płynie powolnym, melancholijnym niemalże rytmem fabuły przeplatanej spokojnymi wydarzeniami i dziwacznymi postaciami (automatowy!). Nie będę się tutaj rozpisywał o jej niuansach ani o tym, że gra opowiada o miłości, śmierci, pasji, uporze w dążeniu do celu itp. Powiem tylko, że Syberia urzeka klimatem oraz oferuje bardzo ciekawy i oryginalny scenariusz. Idealna pozycja na zimowe wieczory.

Dla przygodówkowych purystów ta gra na pewno nie jest atrakcyjnym tytułem. Brak w niej, charakterystycznych dla klasyków tego gatunku, przyprawiających o bezsenność i ból żołądka łamigłówek albo lokacji wymagających przeszukiwanie każdego piksela w poszukiwaniu kluczowego przedmiotu. Zagadki w Syberii są łatwe, przyjemne i zazwyczaj logiczne co sprawia, że gra jest do przejścia w 2-3 wieczory (wyjadaczom pewnie wystarczy jeden). Syberia jest więc raczej interaktywnym opowiadaniem niż klasyczną grą przygodową. Biorąc pod uwagę krótki czas potrzebny na ukończenie obu części powinna była od początku być wydana jako jedna całość. Teraz już spokojnie za kilka miedziaków można kupić obie części w dwupaku Kolekcji Klasyki.

Gierka graficznie nikogo już dzisiaj nie rzuciłaby na kolana, ale moje wymagania spełnia z nawiązką. Jak na lata 2002/2004 lokacje zaprojektowane i wykonane są na bardzo wysokim poziomie. Dopieszczona i bogata w detale prerenderowana grafika razem ze świetną oprawą dźwiękową wciągają w mroczny, mroźny i przyjemnie steampunkowy klimat.

Jeśli nie mieliście okazji grać w Syberię, lubicie (łatwe) przygodówki i nie odrzuca Was od grafiki sprzed 6-8 lat to z czystym sumieniem mogę Wam ten tytuł polecić.

Ostatnio gdzieś wyczytałem, że na przyszły rok zaplanowane jest wydanie części trzeciej i podobno nie będzie wersji na PC. Ucieszyło mnie to tym bardziej, że będzie to kolejny powód do zakupu konsoli. Dla Tomka oczywiście ;)