czwartek, października 26, 2006

poniedziałek, października 23, 2006

Smutek, złość, bezradność

Byliśmy na badaniach. Nie wiem co o nich napisać. Jest bardzo źle.
W niedzielę spacerowaliśmy po Łazienkach. Z nich pochodzi ta fotografia. Ostatnia fotografia Julki.

niedziela, października 22, 2006

Całkiem smaczny pasztecik

W czwartek Małżowinka była na badaniach. Smutek nastał wielki i nerwica ogólna, bo z dzieciaczkiem nie jest najlepiej. Znany nam już Doktor Uesgie okazał się być buraczyną pierwszej wody i poza postraszeniem "poważnym przypadkiem" nie chciał nic więcej powiedzieć. W poniedziałek mamy się udać do szpitala na bardziej dokładne badania. Łikend zapowiadał się więc słabo.

Na nasze smutki i nerwy balsam wylać postanowiła Przyjaciółeczka Aneczka zaciągając nas za fraki do Staromiejskiego Domu Kultury na recital Stanisławy Celińskiej. Nie specjalnie uśmiechał mi się ten wieczór, bo ani nie byłem w nastroju na rozrywkę, ani nie spodziewałem się niczego specjalnego. Przyznam się szczerze, że poza „Alternatywy 4” i paroma filmami, których tytułów nie pamiętam, nie znam dorobku pani Stanisławy. Mimo to, pamiętając kilka kiepskich recitali z tiwi, przygotowałem się na męczarnię przy starych, łykowatych, odgrzewanych kotletach.

A tu niespodziewanka... szoł był bardzo sympatyczny! Pani Stasia może pochwalić się fajnym kontaktem z publicznością, zdrowym podejściem do życia i mocarnym wokalem. Parę razy jak się wydarła to ja przepraszam. Chociaż liryczne kawałki wychodziły jej raczej tak sobie. W repertuarze dominowały pieśni francuskie, ale nie brakowało akcentów polskich, rosyjskich (w oryginale) i cygańskich. Mnie do gustu przypadł głównie poemat o paszteciku i ballada o paziu. Pod koniec odważyłem się na jedną fotkę (nikt nie robił zdjęć i trochę mi było głupio), którą zamieszczam poniżej. Nie za wiele na niej widać, ale jakby ktoś nie wierzył, że tam byliśmy, to tu jest dowód.
Generalnie wieczór całkiem smaczny. Kotlety, mimo że leciwe, okazały się być nieźle przyprawione i elegancko podane. Polecam.
3,5 gwiazdki na 5.

sobota, października 14, 2006

Władca Przysłon

Z naszej ostatniej wyprawy do Śródziemia przywiozłem zdjęcie Minas Tirith, które zostało zrobione tuż przed atakiem wojsk potężnego Gimpa.

Już nigdy nie zobaczymy tego miasta takim jakim było onegdaj...

wtorek, października 10, 2006

Kolejny sukces

Właśnie osiągnąłem kolejny, spektakularny sukces. Po dwóch godzinach borowania dziur w scianach, przy pomocy mojej super ekstra pałer wiertary mejd in Czajna, mamy:
  • nowy karnisz w przyszłym pokoju dziecięcym, co dało nam jakieś dodatkowe pół metra na łóżeczko
  • uchwyt na prysznic, którego w końcu dorobilismy się po pięciu latach mieszkania
  • kololową zasłonkę prysznicową
  • trzymaczkę na papier do ... toaletowy (je!)
  • zasłonietą szafkę w łazience, która już nie będzie straszyła czernią głębokich półek
  • kilku chorych na nerwicę i ból zębów sąsiadów
Muszę przyznać, że ciut się urobiłem.
Zasłużyłem na Herr Batkę.

środa, października 04, 2006

Seszyn namber łan

Wczoraj z wieczora Małżowinka została brutalnie zmuszona do zaprezentowania przeróżnych cudacznych wygibasów w celu umożliwienia mi zabawy z aparatem. Zabawę tę nazwałem szumnie "Sesją przez wielkie S", co było wyborem trafnym, gdyż spotkało się z żywym zainteresowaniem Małżowinki.



Na zdjęciu Małżowinka w autentycznym, sprowadzonym specjalnie na tę okazję z Dispur (razem ze skrzynią najlepszej herbaty), stroju Wielkiej Księżnej Indyjskiej zwanej również Princessą Dziubellą.

A tak przy okazji, dla wszystkich zainteresowanych, oświadczenie:
Moja szanowna małżonka odbyła w dniu wczorajszym wizytę u lekarza, której celem była weryfikajca wyników najświeższych badań.
Po przeprowadzeniu wnikliwej analizy lekarz stwierdził jednoznacznie, że wszystko jest okej.

poniedziałek, października 02, 2006

Po co komu łindołsy? cz.1

Jedną z największych bolączek systemów linux’owych, utrudniających im zaskarbienie sobie przychylności i zaufania wśród użytkowników desktopów, są sterowniki do przeróżnej maści peryferii. Znaczna większość producentów sprzętu komputerowego nie dostrzega potrzeby tworzenia i utrzymywania sterowników do swoich produktów przeznaczonych dla systemów innych niż łindołsy oraz w mniejszym stopniu makoesy.
Na szczęście linux’owa brać, uskuteczniając w pocie czoła przeróżne riwers indżinieringi i inne sztuczki, jakoś sobie z tym problemem radzi i przy odrobinie samozaparcia w grzebaniu na sieci można znaleźć sterowniki prawie do wszystkiego. Najgorzej jest ze sprzętem w miarę nowym, do którego nikt jeszcze nie zdążył nic napisać.

Mając to na uwadze zamartwiałem się zawczasu nad problemem podłączenia nowego aparatu do kompa. Przeszukując sieć pod kątem oprogramowania obsługującego ten model pod linuxem nie znalazłem nic co by się do tego nadawało a nie uśmiechała mi się specjalnie wizja obsługi aparatu pod łindołsami. Mimo, że nie zainstalowałem sobie nic do obsługi naszej f30’tki postanowiłem ot tak podłączyć ją do ubunciaka, żeby chociaż zobaczyć co się stanie.

Jakże słabej wiary byłem! Aż mi się głupio zrobiło.
Ale po kolei. Podłączyłem kabelki do kompa i do aparatu. Wdusiłem guzik „pałer” i patrzę… a ubunciak rzecze do mnie temi słowy:
- Siemasz misiek, widzę że masz nowego sprzęta! Bardzo fajowy, chcesz żebym go sobie dodał do urządzeń i dalej obsługiwał?
- Jasne brachu – odparłem natentychmiast naciskając batona „dodaj”
- Stary ale bajer, dodałem se ten aparacik i widzę, że masz już na nim kilka zdjęć. – ciągnie dalej ubunciak - Może masz ochotę je od razu zrzucić na twardziela?
- Sie wie brachu. Dawaj no te foty.
- Okej, to poustawiaj sobie tutej katalog docelowy, formaty plików i inne dupersznyty, przejrzyj sobie to co żeś tam napstrykał a potem wduś batona „importuj” i będzie po sprawie.
- Oł rajt – odparłem, po czym przejrzałem foty, poustawiałem dupersznyty, wdusiłem batona i było po sprawie.

Ubuntu zaskakuje mnie coraz bardziej.
W nagrodę postanowiłem na tej stronie umieścić jako pierwszy filmik prezentujący xgl’a i compiz’a w akcji.

niedziela, października 01, 2006

Szut mi bejbi

Przed nami wielkie chwile. Czas łez radości, potu i worów po oczami. Jeszcze jakieś cztery miechy i będzie Nas Troje. Takie chwile warto zatrzymać i, jak ten tajfun już się przez naszą drewnianą chatkę przetoczy, opadnie pył i na nowo wstawimy drzwi i okna, wrócić do nich z rozrzewnieniem.
Przyznaję, pomysł zacny wielce, lecz czymże go urzeczywistnić?
Ano aparatem!
Mój leciwy olimpus dawno już przeszedł na zasłużoną emeryturę. Myślałem nawet żeby go oddać do Muzeum Techniki. Byłby cennym eksponatem plasującym się, ze względu na rok produkcji i drzemiącą w jego półkilowym cielsku myśl techniczną, gdzieś pomiędzy kołem zamachowym a suszarką.

Przyszła więc pora na zmianę warty.
I oto zawitał pod naszą strzechę nowiuśki i fajniuśki aparacik fudżi f30! Nie jest to szczyt marzeń mych, ale do pstrykania fotek Córci nadaje się w sam raz. Póki co jest z nami dopiero jeden dzień, ale już żeśmy sobie z niego do siebie postrzelali i muszę przyznać, że bardzo jestem z niego zadowolony. No, a jak go za dwa lata skończę spłacać to może będę miał odłożone trochę grosza na wypasioną lustrzankę...
Tak czy siak, w najbliższym czasie spodziewać się możecie wzmożonej aktywności z zakresu fotografii.

Polityka bez fonii

Znamienici autorzy publikacji fachowych traktujących o kolejnych fazach "Projektu Córcia" twierdzą, a znają się na tym, że obecny etap harmonogramu przewiduje uruchomienie procedury przyswajania bodźców werbalnych.
Krótko mówiąc - dzidzia słyszy.

To co się obecnie na naszym błotnistym podwórku wyrabia może wywołać przewlekłe stany depresyjne nawet wśród najsilniejszych psychicznie dorosłych. Postanowiłem więc oszczędzić maleństwu tych przykrych doznań ograniczając emisję dźwięków, dochodzących do niej z odbiorników maści wszelakiej, jedynie do tych przyjemnych.
Od tej pory wiadomości ze świata polityki będę chłonął przy pomocy słuchawek. Córcia i tak jest co 15 minut wyrywana z błogiego snu przez, nadawane kilkakrotnie głośniej od "normalnego" programu, reklamy. Gdyby dowiedziała się jeszcze co tu się wyprawia to, gdy nadejdzie wiekopomna chwila narodzin, mogłaby się zaprzeć nogamy y rencamy w rozpaczliwej próbie obrony przed rzeczywistością.
I ja bym ją rozumiał.