wtorek, kwietnia 21, 2009

Tydzień blaszanych sukcesów

Sukces pierwszy

Trochę długo to trwało, ale w końcu się udało (chociaż niechciane - wyszło rymowane).
Z powodów, o których nie będę się tutaj rozpisywał przeniosłem się z laptopa z powrotem na blaszaka. Głównym powodem tego, że operacja ta tak nieprzyzwoicie się przedłużała była, skłonna przyprawić o nerwicę nawet niespotykanie spokojnego człowieka, tragiczna wręcz jakość połączenia wifi pomiędzy linksysowym routerem a dołączonym do niego "gratisowym" adapterem na USB. Tak się składa, że oba urządzenia dzieli całe nasze mieszkanie po przekątnej a do tego po drodze ktoś zupełnie bez sensu postawił dwie ściany, zabudował kuchnię i nastawiał różnych zbędnych gratów. O ile karta bezprzewodowego netu wbudowana w laptopa radzi sobie w tych warunkach całkiem nieźle o tyle ten zewnętrzny adapter ledwo zipie, oferując zabójczą jakość połączenia na poziomie max 15% i do tego zrywając połączenie co kilka minut. Poszukiwanie wyjścia z tej dramatycznej sytuacji zajęło mi trochę czasu (z rozpaczy chciałem już nawet kłaść kable) a rozwiązanie niespodziewanie przyszło samo.

Przeszukując sieć pod kątem czegoś zupełnie innego trafiłem na filmik, na którym jakiś majster spotkał się z tym samym problemem co ja i wpadł na pomysł genialny w swojej prostocie. Z durszlaka, kawałka alu folii i przedłużki USB sklecił prowizoryczną antenę zbiorczą i wcisnął w jej środek podobny do mojego adapter wifi. Spróbowałem, co mi tam, dwie minuty roboty a koszt żaden. "Wifi booster" wygląda osobliwie ale działa! Z 5%-15% siły sygnału zrobiło się 56% - 60%! A można jeszcze dorobić antenę kierunkową na router (to też jest na jutjubie), ale już mi się nie chciało. Wsunąłem za zasłonę i się cieszę. Tylko durszlak muszę Małżowince odkupić ;)

Nie mogłem znaleźć ponownie tego samego filmiku, żebym wam pokazać, ale na jutjubie jest kilka podobnych więc poniżej zamieszczam jeden z nich. Idea jest ta sama.




Sukces drugi

Podbudowany powyższym osiągnięciem zabrałem się z zapałem do reinstalacji systemu i migracji danych. Zajęło mi to kilka ostatnich dni bo to trzeba wszystkie te mejle, ustawienia, konfiguracje i gigabajty bzdetów przewalić na drugą maszynę i uporządkować.
Koniec końców zbliżam się do końca.
Jeszcze parę dni i wyjdę na prostą.

Dopiero w takich sytuacjach człowiek zdaje sobie sprawę ile danych (zazwyczaj nieaktualnych lub po prostu zbędnych) trzyma w zakurzonych czeluściach twardych dysków.


Sukces trzeci

Niemożliwe stało się prawdziwe - rozliczenie podatkowe - megagłupota, w której wszyscy musimy niestety brać udział, wypełniliśmy i wysyłaliśmy on-line, i to na ubunciaku! Oł jes! Tego mi było trzeba. Całą procedurą jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Instalacja aplikacji jest bezproblemowa i wygląda identycznie na windzie i na linuchu a obsługa samego formularza, chociaż trochę toporna, również nie sprawia trudności.
Kilka niedociągnięć jeszcze jest, np. brak możliwości zapisania rozliczenia w pdf'ie lub niejasny status sprawy po wysłaniu (jakieś potwierdzenie np. mejlem byłoby miłe) ale ogólne muszę przyznać, że "jestem na tak".
Pomijając oczywiście wątpliwą konieczność wysyłania do urzędasów informacji, które i tak się u nich znajdują...