wtorek, czerwca 26, 2007

Rumianek zdrowy jest on

I tak oto wybrawszy się z wesołą gromadką nad jezioro Zdworskie Mistrz Muto zażył lenistwa totalnego. Ambitne plany aktywnego spędzenia kilku wolnych dni skończyły się powszechnym byczeniem, grylowym obżarstwem oraz piwnym opilstwem. Wybierając się w podróż w nieznane zaopatrzeni byliśmy w piłkę do siaty, kąpielówki oraz rakietki do badmintona, lecz nagłe odłączenie od telefonów komórkowych (zasięg znaleźliśmy na szczęście tylko w dwóch miejscach), telewizorów, komputerów, hipermarketów i wielkomiejskiego zgiełku spowodował u nas totalną ochotę robienia nic. Pierwszego dnia, bardziej z poczucia obowiązku niż z potrzeby ducha, poczłapaliśmy niemrawo na spacer, na którym spotkaliśmy rodzinkę bardzo przyjaźnie nastawionych rumianków. Drugiego dnia nadludzkim wysiłkiem woli zanurzyliśmy nasze blade cielska w jeziorowych odmętach, w których to pławiliśmy się przez ciągnące się nieznośnie jak telenowela lodowate piętnaście minut. Odpowiedzialnością za taki przebieg spraw obarczamy oczywiście pogodę, która na złość telewizyjnym prognozom zaatakowała nas pięknym słońcem, odbierając resztki sił witalnych. Jedynie wieczorne chłody pozwoliły nam na odrobinę aktywności umysłowej, wywołując nagłą potrzebę dogłębnej analizy praw rządzących światem. Ciekawe, że potrzeba ta drastycznie malała zazwyczaj około 3 nad ranem, wraz z wyczerpywaniem się, bardzo przezornie uprzednio zmagazynowanych, zapasów płynów wszelakich.

zdworski rumianek z rodziną

Z rumiankowej fotografii wyszła mi zupełnie niespodziewanie całkiem zgrabna tapetka. Jeśli ktoś miałby ochotę pobrać to silwuple.

poniedziałek, czerwca 18, 2007

Zrzut 0607

Głupio przyznać, ale w draftach oczekują na wykończenie cztery posty. W robocie mam taki kocioł, tworzę na co dzień tyle papierów, notatek i wniosków, że nie mogę się zmobilizować żeby sklecić na bloga jeszcze tych kilka składnych zdań. W ramach zapychaczy postanowiłem co jakiś czas wciskać skrinszoty.
Oto pierwszy z nich.

Wduś aby powiększyć.

Zaposiadłem w zeszłym tygodniu mojego pierwszego w życiu dżiforsa, model 7300 GT. Karta może nie z najwyższej półki, ale serdecznie dość miałem już walki ze sterami do ATI. Zaktualizowałem przy okazji ubunciaka do 7.04 i XGL z Berylem śmigają teraz aż miło.
Swoją drogą ciekawostką socjologiczną jest, że w znakomitej większości tematów pulpitu przeważają u mnie formy minimalistyczne, takie jak na przykład:
lecz za każdym razem, gdy konfiguruję świerzy system "wychodzi mi" coś na kształt OSX'a. Generalnie nie przepadam za tymi wszystkimi błyskotkami (pewnie dlatego nie mogę przekonać się do KDE), ale do tych apple'owych klimatów wracam cyklicznie średnio raz do roku.
Mimo wszystko coś w nich jest.

piątek, czerwca 08, 2007

Daj z siebie wszystko

Zaryzykuję na wstępie stwierdzenie, że cechą znacznej większości ludności tej wspaniałej planety jest skłonność do tego aby dać z siebie jak najmniej a wziąć "z życia", czyli od innych, jak najwięcej.

A teraz do rzeczy. Ze strony internetowej Poltransplantu można pobrać zarówno "oświadczenie woli ", czyli zgodę na pobranie organów po śmierci, jak i "kartę sprzeciwu", który to dokument jest oczywiście przeciwieństwem poprzedniego.

Wpadliśmy któregoś dnia na pomysł, który mógłby nieco złagodzić problem kurczącej się w naszym kraju bazy dawców organów. Wystarczy na oświadczeniu, mówiącym o sprzeciwie na pobranie organów w przypadku np. śmiertelnego wypadku dodać zapis, w myśl którego brak wyrażenia takiej zgody uniemożliwia podpisanemu/podpisanej skorzystanie z analogicznej pomocy od innego dawcy.

Proste, a jakże potencjalnie skuteczne...

środa, czerwca 06, 2007

Gud morning Dżon

W poniedziałek przeczytałem o Panu Janie Grzębskim, który po 19 latach wybudził się ze śpiączki. Nie mam zamiaru własnymi wypocinami powielać ilości komentarzy na ten temat, chcę jedynie zwrócić uwagę na niesamowite wrażenie jakie musi towarzyszyć osobie, która we śnie przeskakuje 20 lat historii i budzi się w zupełnie innej rzeczywistości. Jako żywo stają mi przed oczami sceny z filmu "Good Bye Lenin". Spróbujcie wyobrazić sobie, że jutro rano wstaniecie z łóżka w Polsce np. 2030 roku. Mnie ciężko jest to sobie zobrazować a jeszcze pół wieku temu wielcy wizjonerzy przyszłości tworzyli wiekopomne dzieła kreując wizje społeczeństw dzisiejszych czasów. Dziś widzimy jak niewiele przewidzieli.

Obecnie postęp technologiczny i kulturalny przekształca oblicze społeczeństw w tak zastraszającym tempie, że okres ćwierci wieku może zaowocować ogromnymi, niewyobrażalnymi wręcz zmianami. Zdarza mi się co jakiś czas przeczytać gdzieś notkę o nowym odkryciu, nowej technologii itp. i po pół roku dowiedzieć się, że została już uruchomiona wykorzystująca ją produkcja!
Ostatnio czytałem np. o płynnej soczewce, która może zastąpić tradycyjne obiektywy. Jedna kropelka ultraczystej, zmiennokształtnej cieczy zamiast wielkich teleobiektywów. Nie zdziwię się, jeśli na Boże Narodzenie AD 2007 będzie można już kupić pierwsze cyfrówki z takim "obiektywem".

Z roku na rok jesteśmy świadkami rewolucji, które kiedyś trwały dekady a teraz nie robią na nas wiekszego wrażenia. Dwieście lat temu wynalezienie lekarstwa na jakąś chorobę było ogólnoświatową rewelacją, komentowaną długo i szeroko. Dziś "njus" mówiący o kolejnej szczepionce, terapii czy pigułce nie różni się specjalnie od ogłaszenia rozpoczęcia produkcji czegośtam w nowej, rewolucyjnej technologii. Samo słowo "rewolucyjna" mocno się już zdezawuowało. Większość nowoczesnych produktów, które dostarczane są klientom, staje się "przestarzała" w momencie dostarczenia.
Już pokolenie naszych dzieci żyło będzie w zupełnie innym środowisku i kształciło będzie w sobie zupełnie nowe umiejętności, a o Ziemi naszych wnuków to nawet strach pomyśleć. Nasze otoczenie zmienia się tak często i w tak wielu dziedzinach, że często nawet tego nie dostrzegamy i bezwolnie zmieniamy się razem z nim.

Tak więc z jednej strony trochę zazdroszczę (chociaż biorąc pod uwagę pozostałe aspekty tej historii to nie jest to odpowiednie słowo, ale żywię nadzieję, że wiecie o co mi chodzi) a z drugiej trochę współczuję Panu Janowi zderzenia się z tym "nowym" światem. Mam nadzieję, że w Jego oczach jest to świat, który zmienia się na lepsze.

niedziela, czerwca 03, 2007

Copy Protected

Dawno już przestano produkować kasety magnetofonowe. Ostatnio gdzieś czytałem, że któraś z wielkich firm (chyba Verbatim) szykuje się do zaprzestania produkcji dyskietek. To samo czeka płyty cd, które powoli zaczynają być zastępowane mptrójkami kupowanymi przez internet.

Na potwierdzenie tej tezy wspomnę tylko, że ostatnio naszło mnie żeby kupić sobie jakiegoś samograja na rower. Wymyśliłem sobie, jakże wywrotowo, odtwarzacz cd z obsługą rw mp3. Ze świecą takiego szukać! W różnych mediamarkietach widziałem może z pięć, maks dziesięć modeli. Na sieci jest tego trochę więcej, ale albo pojedyncze sztuki, albo na specjalne zamówienie, albo na drugim końcu Polski, albo w ogóle do sprowadzenia z zagramanicy. Ale znajdę. Zaprę się i znajdę.

Mam do płyty cd wielki sentyment. Możecie się ze mną spierać, ale póki co żadna mptrójka nie może się równać płytą cd, nie wspominając już nawet o nowoczesnych "winylach".
Jak najbardziej nie popieram ściągania wszystkiego jak leci z sieci. Czasem mi się to zdarzy, nie powiem, ale właśnie po to żeby wypróbować, skasować i ewentualnie kupić. Wszyscy wiemy, że koszt uciech muzycznych czy filmowych jest w tym kraju idiotycznie wysoki. Na przykład muzyka sprzed powiedzmy trzydziestu lat kosztuje tyle samo co cieplutkie nowości. Głupota. Na zachodzie muza tanieje z wiekiem, u nas oczywiście musi być inaczej.

Mimo to szarpnąłem się ostatnio na czarną Metalikę, "Somewhere In Time" Ajronów i Gorillaz. Przychodzę do domu, odpalam sałnd dżusera coby zrzucić muzę do ogg'ów i... zonk. Ajroni próbują odpalić player.exe (tfu!) a Gorillaz nawet nie chcą się zamontować. Do tej pory nie miałem kłopotów z różnymi drm'ami a tu taka niespodzianka. Na szczęście grip sobie z nimi elegancko poradził. Ale nie o to chodzi. Nie pojmuję dlaczego wywalając kupę ciężko zarobionej kasy na jakiś produkt nie mam możliwości korzystania z niego w sposób który mi odpowiada. Chamstwo. I bądź tu człowieku uczciwy. Dorzucam więc do sznurków Defective By Design - witrynę kampani skierowanej przeciw DRM.

sobota, czerwca 02, 2007

Espresso sewilskie

Rodzice na Dzień Dziecka zafundowali nam odrobinę kultury. Poczłapaliśmy więc sobie raźno we czwartek do Ateneum na Cyrulika Sewilskiego - przaśną wersję opery Rossiniego pod tym samym tytułem. Przedstawienie okazało się bardzo przyjemne, luźne, dowcipne i zacnie obsadzone. Spośród piątki wyśmienitych aktorów żaden specjalnie się nie wybijał, chociaż mnie najbardziej urzekł Don Basilio, czyli Wiktor Zborowski, ale prawdopodobnie dlatego, że mam do niego wielki osobisty szacunek i sympatię. Z analogicznego powodu najmniej "podobał" mi się Opania, który chyba jako jedyny śpiewał z plejbeku. Dziwne tylko, że tytułowy cyrulik okazał się być postacią właściwie drugoplanową.
Generalnie spektakl (siostrzyczko, powiedz... ;P) serdecznie polecam.


Wyprawa ta dostarczyła nam również dość ciekawych doświadczeń kulinarno-obyczajowych. Pod teatrem byliśmy ponad godzinę za wcześnie, postanowiliśmy więc poszwędać się po okolicy. W trakcie owego szwędania trafiliśmy do Cafe Baru Syrenka. Miejsca, w którym czas zatrzymał się ze dwadzieścia lat temu. Przesiedzieliśmy w tym niezwykle uroczym miejscu prawie godzinę, racząc się szczawiową z jajem i osobliwym "ekspreso" (tak stało w menu...). Zupka była elegancko przygotowana z "prawdziwych" składników, nie żadne tam lurowate knory z papierka odgrzane w mikrofali. Kawusi co prawda do prawdziwego espresso bardzo wiele brakowało, ale przynajmniej była mocna. Poza tym jest to takie miejsce, które chciałoby się mieć gdzieś w miarę niedaleko od domu. Musi mieć niesłychany urok wieczorem. Nie powiem, żebym je jakoś specjalnie polecał ale myślę, że można spędzić tam kilka sympatycznych chwil.