czwartek, grudnia 16, 2010

Zostać kremówką

Dowodów na to, że rodzic dwuletniego rozbójnika musi być czujny niczym John Rambo na tyłach wroga, są na całym świecie miliardy. Dzisiaj i ja wrzuciłem swój kamyczek do tego ogródka.

Ku potomności zamieszczam więc Pierwszą Zasadę Usypiania:

Dziecko zawsze musi zasnąć pierwsze.

Tych, którzy jeszcze nie mieli okazji tego sprawdzić uprzedzam, że Sudokrem raczej ciężko schodzi z ubrania.

środa, sierpnia 04, 2010

Inspired by świętokrzyskie

Rodzimi przedsiębiorcy dostrzegli w końcu możliwości drzemiące w krajowej branży turystycznej. I dobrze, bo bazy noclegowe, szlaki turystyczne, atrakcje regionalne rozwijają się dzięki temu prężnie, ludziska mają pracę, zwiększyło się zainteresowanie polskim dziedzictwem kulturowym a Polacy cieszą się coraz wyższym standardem wypoczynku.
Lokalne władze, biorąc wzór ze swoich odpowiedników w państwach zachodnich, coraz śmielej inwestują w promocję. I to też dorze, bo jak wszycy wiemy "reklama dźwignią handlu jest" (byle nie za nachalna). Promocja krajowa ogranicza się póki co głównie do spotów telewizyjnych i bilbordów, czasem znaleźć można jakąś ulotkę w prasie lub napatoczyć się na jakiś fastyn, czy, jak to się teraz ładnie po polsku mówi, iwent. Musimy się jeszcze sporo nauczyć ale początki są obiecujące (chociaż za chwilę okaże się, że nie zawsze).

Nieopodal naszgo domostwa rozkleili niedawno bilborda reklamującego województwo świętokrzyskie. Oglądamy z Tomaszem to szkaradztwo za każdym razem, gdy udajemy się na jedną ze standardowych tras spacerowych i za każdym razem zachodzę w głowę jak to możliwe, że takie paskudztwa w ogóle powstają. Przecież ktoś musi toto zaprojektować, ktoś w Urzędzie Wojewódzkim musi ten projekt zatwierdzić, wyłożyć niemałą kasę, załatwić dystrybucję i wykonać tysiąc innych czynności zanim takie cudo zawiśnie naprzeciw mego okna. Przewija się w tym procesie kupa ludzi - czy oni wszyscy gdy to oglądali to kiwali głowami i cmokali z zadowoleniem? Ciężko mi w to uwierzyć. Jak takie potworki mają zachęcić do odwiedzenia tego niewątpliwie pięknego regionu? Na mnie działają wręcz odpychająco.
Nie dość, że żenua wizualna (to wyszło od profesjonalnych grafików?) to jeszcze te hasła – "często zmieniam zamki" (komon, tak kradną?), "lubię polatać" (wtf?) albo "godzina lotu i Raj" z przerażoną wiedźmą na nieczytelnym tle (jak się lepiej przyjrzeć to chyba właśnie jaskinia Raj). Trochę lepsze są spoty telewizyjne ale one z kolei są nudne i sztampowe. 15 minut po obejrzeniu tego filmiku nie pamięta się, którego województwa dotyczył. Czarownica jako symbol regionu może i nie jest taka zła ale w tym wydaniu to kompletna porażka, ani to sympatyczne, ani zapadające w pamięć. Sytuację tej kampanii ratuje w miarę porządna strona internetowa, która co prawda nie wywołuje efektu "wow" ale dobrze rokuje na przyszłość.
Może się jeszcze rozkręcą.

Tymczasem kraj, który ogłosił niedawno bankructwo odbija się od dna i proponuje zupełnie inną kampanię promocyjną. Inspired by Iceland to projekt, którego siłą są sami Islandczycy opowiadający o krainie, w której żyją i czują się szczęśliwi. Sukcesem tej kampanii jest również to, że w necie żyje ona własnym życiem. Filmik reklamowy, który znajdziecie poniżej postowany był już pewnie tysiące razy (bo jest świetny), ludkowie przesyłają sobie linki do strony głównej projektu, komentują kampanię i poszczególne filmy na forach i portalach społecznościowych, kręcą własne filmiki itd. Pomysł genialny w swojej prostocie i, co najważniejsze, bardzo skuteczny. No i proszę - można zrobić fajną promocję regionu? Można :)

Na zakończenie obejrzyjcie sobie ten filmik



i porównajcie go z tym


Gdzie byście pojechali?
Ja już sprawdziłem koszty wyprawy do ... raaakataka taka taka tum tum ;D

piątek, lipca 30, 2010

Lipcowe grzanie

Gdyby jeszcze kilka dni temu ktoś mi zaproponował abym w środku lata całą drogę z roboty do domu przejechał na włączonym na maksa ogrzewaniu to bym się z politowaniem popukał w łepetynę. Ot palnął gafę, niegroźny gupek. A jednak dokonałem tego wyczynu i to z nieukrywaną przyjemnością. A było to tak...

Z nadejściem lata, słusznie nielubiany przez sąsiadów Pan Wirus postanowił wybrać się z małżonką Bakterią na wakacje. Długo szukał oferty spełniającej jego wyszukany gust by w końcu trafić na miejsce wręcz idealne - na mnie. Problem polegał jednak na tym, że ja wcale nie miałem ochoty go gościć.
Wykorzystując chwilę mojej nieuwagi to wywrotowe małżeństwo zagnieździło się w czeluściach mego pięknie ukształtowanego ciałka i czekało. Przez kilka dni nic się nie działo. Wirus siedział w krzaczorach pod bramą główną i wyczekiwał okazji do wślizgnięcia się do środka. Póki było gorąco straże pilnie strzegły wejścia lecz z nadejściem aury nieco chłodniejszej niefrasobliwie opóściły posterunek i pobiegły po sweterki. Na ten właśnie moment czekał Pan Wirus. Kilka zwinnych susów i oboje znaleźli się w środku. Walizy rzucili w kąt i bez zbędnej zwłoki przystąpili do imprezowania. Nieproszony gość znany był ze swej witalności więc już kilka godzin później wokół rodziców biegała rozwrzeszczana gromadka potomstwa. Nietrudno jest się domyślić, że mój ośrodek wypoczynkowy nie był przygotowany na tak wielu wymagających gości. Spowodowało to zakłócenie pracy systemu ogrzewania (temperatura wzrosła do 38C), zapchanie systemu wentylacji (kaszel) i zanieczyszczenie głównych ujęć wody (ból mięśni). Teraz domyślam się z czym mają do czynienia właściciele nadbałyckich kurortów...
W takim stanie zakończyłem pracowity dzień u mego chlebodawcy i udałem w kierunku domostwa. Nagłe zwiększenie różnicy temperatur z otoczeniem wywołało u mnie irracjonalne uczucie chłodu i serię niekontrolowanych wstrząsów, więc pomimo prawie 30C w cieniu ogrzewanie rozkręciłem na maksa. Dojeżdżając do domu miałem w kabinie chyba z 50 stopni. Było baaardzo przyjemnie...

poniedziałek, lipca 19, 2010

Kalendarz pylenia

Co roku mam to samo. Przychodzi wiosna i oczy zaczynają swędzieć nieznośnie, z nosa się leje, bez przerwy chce się spać i padają kolejne rekordy w ilości kichów pod rząd. Jak co roku konam i obiecuję sobie sumiennie, że tym razem będę pamiętał aby we wrześniu zapisać się do arelgologa i zafundować sobie odczulanie. Mijają kolejne miesiące, w lecie alergia mija i we wrześniu nie ma już po niej śladu. W lutym przypominam sobie, że zaraz będzie wiosna i zacznie się wszystko od nowa ale na zastrzyki jest już oczywiście za późno.

Tym razem znów obiecuję sobie, że się wezmę. W ramach pokuty wydziergałem pracowicie kalendarz pyleń, który można sobie wykorzystać w dowolny sposób, na przykład do osadzenia na pulpicie.

Wszystkim, którzy równie entuzjastycznie reagują na budzącą się z zimowego snu przyrodę udostępniam kalendarz do pobrania w dwóch formatach: svg - jeśli chcecie zrobić sobie własną wersję oraz png - do wykorzystania w Gimp'ie (proponuję tryb mnożenia warstw lub połączenia ziarna).

Przykładowy efekt może wyglądać tak:


Może to pomoże mnie i Wam zapamiętać kiedy należy uzbroić się w chusteczki i piguły oraz zabrać się za odczulanie. A odczulać się warto - przetestowałem.

wtorek, lipca 06, 2010

Tomasz - Wszechświat 1:0

Mały człowiek rozpoczyna proces poznawania otaczającego go świata od pojęć bardzo jednoznacznych i konkretnych. Wiadomo – Mama to Mama, gruszka to gruszka, pies to pies a Jarosław to populista. Z czasem okazuje się jednak, że świat nie jest czarno-biały i maluch musi sobie poradzić z ogarnięciem wyobraźnią rzeczy, których właściwie nie ma…

W takiej właśnie sytuacji znalazł się niespodziewanie Tomasz. Próba, na którą został wystawiony mogła zburzyć podwaliny dziecięcego świata pieczołowicie budowanego na fundamentach z książeczek o jedzonku i zwierzątkach.

A było to tak:

- Gdzie Tata ma ucho? Synku pokaż, gdzie Tata ma ucho? – Mistrz Muto uparcie podpuszczał leżącego mu na brzuchu syna do wykonywania czynności wskazujących. Chłopiec bezbłędnie odnalazł ojcowskie ucho po czym zażądał oklasków.

- Brawo synku, a gdzie Tata ma zęby? – zapytał Mistrz wyszczerzając kły w sposób, który większość dzieci zmusiłby do natychmiastowego salwowania się ucieczką. Tomasza takie drobiazgi nie ruszają.

- Super! A gdzie Tata ma oko? – Tomasz precyzyjnie dziugnął ojca w odpowiedni narząd, wyciskając przy okazji kilka łez szczęścia.

- Świetnie, a gdzie Tata ma nos? – łatwizna, malutki paluszek trafił idealnie w sam czubek mistrzowego nochala.

- Brawo synku, a gdzie Tata ma włosy? Pokaż, gdzie Tata ma włosy? – z szelmowskim uśmiechem wtrąciła się Małżowinka.

Tomasz znieruchomiał, przez kilka sekund przyglądał się na przemian obojgu rodzicom po czym płynnym ruchem przeszedł z pozycji brzuszno-leżącej w siad okrakiem na ojcowskiej klacie i z nieskrywanym triumfem w oczach złapał za… swoje własne loczki. Radochy było co nie miara a i oklaski należały się ewidentnie.

Z dumą obwieszczam, że Tomasz wyszedł z tej podstępnej próby zwycięsko.

wtorek, czerwca 22, 2010

Kto i co tu wybiera?

Pierwsza tura wyborów prezydenckich za nami. Komentarze samych wyników pozostawię publicystom, którzy co prawda zazwyczaj bredzą od rzeczy ale przynajmniej biorą za to forsę. Pozwolę sobie jednak na wyartykułowanie kilku smutnych spostrzeżeń.

Po wyborach przeprowadzanych na przestrzeni ostatnich kilku lat widać jak na dłoni, że polska demokracja jest jeszcze bardzo niedojrzała. Zapominamy, że ten ustrój daje nam nie tylko przywilej życia w wolnym państwie ale również nakłada obywatelski obowiązek uczestniczenia w projektowaniu jego przyszłości. O frekwencji w tych wyborach mówi się, że jest "nawet niezła". Powiedzmy sobie szczerze - frekwencja oscylująca wokół 50% jest żenująco niska. Ta niepozorna liczba oznacza, że połowa moich rodaków (20 milionów ludzi!) ma naszą wspólną przyszłość głęboko w dupie. Narzekać jednak potrafią wszyscy jak jeden mąż.
Ubolewam również nad tym, że w debacie publicznej poprzedzającej wybory prezydenckie niewielu zastanawiało się nad tym jakimi ludźmi i potencjalnymi reprezentantami Polski są poszczególni kandydaci. Cała dyskusja toczyła się wokół programów partii politycznych, z których pochodzą. Owszem, to wiele mówi o ich poglądach i powinno stanowić tło dla tej dyskusji ale przecież nie o to tutaj chodzi. Wybory parlamentarne będą dopiero za rok, jeśli dobrze pamiętam i wtedy też będzie czas na spieranie się o służbę zdrowia, podatki itp. Prezydent ma do tego naprawdę niewiele. Teraz powinniśmy się zastanowić nad tym jaką wizytówką Polski na arenie międzynarodowej byłby dany kandydat, ale to nie interesuje nawet publicystów.
Zresztą czytając gazety i oglądając telewizję w czasie ostatnich dwóch tygodni można było odnieść wrażenie że kandydatów ubiegających się o najwyższy urząd kraju było trzech (w porywach do czterech) a nie dziesięciu, czyli tylu ilu zostało zarejestrowanych. Przypomnę wszystkim, że byli to:

  1. Kornel Morawiecki
  2. Bogusław Ziętek
  3. Marek Jurek
  4. Andrzej Olechowski
  5. Andrzej Lepper
  6. Waldemar Pawlak
  7. Janusz Korwin-Mikke
  8. Grzegorz Napieralski
  9. Jarosław Kaczyński
  10. Bronisław Komorowski

Gdyby media ten drobny fakt po prostu przeoczyły to świadczyłoby to jedynie o ich niekompetencji. Obawiam się jednak, że było to działanie celowe. W moich oczach stanowi to przykład żenującego i ohydnego manipulanctwa.

Jest do bólu wręcz oczywiste, że żadne z mainstream’owych mediów nie jest politycznie „niezależne”. Telewizja „publiczna” niezależność, rzetelność i obiektywizm ma tylko w statucie (a przynajmniej mam nadzieję, że ma) i dopóki będzie zarządzana z drugiego szeregu przez kolejne partie polityczne to ten stan się nie zmieni. Telewizja prywatna pokazuje świat tak aby dało się na tym jak najwięcej zarobić czyli załatwić jakieś interesy na zapleczu lub podnieść sobie oglądalność. Każda z głównych („opiniotwórczych” – śmiechu warte) gazet dopasowała się do jakieś niszy i pisze to co jej rezydenci chcieliby przeczytać.

Zdrowo myślący człowiek ma więc bardzo utrudniony dostęp do obiektywnych źródeł informacji. Wyrobienie sobie własnego poglądu na jakąkolwiek kwestię społeczną, ekonomiczną lub polityczną wymaga zdobycia, wchłonięcia i przetworzenia ogromnej ilość informacji z możliwie wielu źródeł. Znakomitej większości moich rodaków zwyczajnie nie chce się tego robić, nie mają na to czasu lub wolą zająć się własnymi problemami. Z tych też powodów elegancko opakowana mielonka ze szklanego pudła jest tak bezkrytycznie przyswajana przez gawiedź i z tego samego powodu tak łatwo tym beczącym stadem kierować.

Dla przykładu przypomnę jak TVN straszył prywatyzacją służby zdrowia podczas ostatniej kampanii parlamentarnej. Kilka dni temu w „Faktach” walnął za to długaśny reportaż o tym jaki to wspaniały pomysł i jak sprywatyzowane szpitale genialnie sobie radzą. Własnym oczom nie wierzyłem – uśmiechnięci pacjenci, czyściuśkie sale, nowiuśki sprzęt – WTF? Naprawdę nie wiecie po co wyemitowali ten materiał?

Albo sondaże - powinno się zakazać publikowania tego cholerstwa! Jeśli mamy głosować według własnych preferencji i przemyśleń to nie powinno się nami manipulować za pomocą sondaży. Tylko, że tu znów nie chodzi o żebyśmy zagłosowali na tego, który nam najbardziej pasuje lecz na tego, na którego "powinniśmy".

Przykład z innej beczki – przez ostatnie lata PiS i PO wieszali zdechłe psy na SLD. Woleliby sczeznąć w okrutnych mękach niż podać rękę demonicznym postkomunistom. Zarzucali sobie wzajemnie lewitowanie w stronę lewicy (w obu przypadkach słusznie). A teraz zmyłka – w wyborach pan Napieralski udowodnił, że lewica wciąż ma potencjalnie duży elektorat, panowie nagle się polubili i nie wykluczają już możliwości sojuszy. Jestem przekonany, że za kolejny rok padną sobie w ramiona ze łzami w oczach. I bardzo dobrze, porozumienia pomiędzy różnymi wizjami świata są budujące i mnie cieszą. Brzydzi mnie natomiast obłuda.

Pamiętajmy więc, że sprawy wagi państwowej bywają niestety wykorzystywane do realizacji osobistych celów niewielkich grup ludzi a to co do nas mówią w telewizorze lub piszą w gazetach ma często za zadanie zaprogramować nas na określone myślenie i w konsekwencji działanie. Nie twierdzę oczywiście, że wszyscy musimy się teraz doktoryzować z ekonomii czy socjologii, poświęcać długie godziny na docieranie do alternatywnych źródeł informacji albo negować wszystko co do nas dociera z mediów węsząc wszędzie teorie spiskowe. Wystarczy jednak nie przyjmować wszystkiego bezkrytycznie, nabrać odrobiny dystansu i nie bać się kwestionować wmawianych nam „oczywistości”. Wystarczy od czasu do czasu pomyśleć samodzielnie. Polecam, to nie boli.


sobota, maja 22, 2010

Wielce udany apgrejd

Zaniedbałem nieco bloga, przyznaję, ale wszystko to przez szkołę i facebook'a. Tak, uległem magii tego badziewia. Długo broniłem się przed wszelkiego rodzaju serwisami społecznościowymi ale i mnie w końcu dopadło. Postaram się to jakoś zrównoważyć. Jak zwykle w draftach czeka już kilka pomysłów na posty - trzeba mi tylko przysiąść i je urzeczywistnić.

Zacznę od bardzo przyjemnego wpisu o podniesieniu wersji mojego ulubionego Ubunciaka.

Na nowego LTS'a (Long Time Support) niecierpliwie wyczekiwali chyba wszyscy jego użytkownicy. W końcu stało się - nadszedł koniec kwietnia a z nim Ubuntu 10.04 Lucid Lynx.

Dotychczas upgrade dystrybucji kojarzył mi się niestety, poza nowymi funkcjonalnościami, które oczywiście cieszą, z koniecznością spędzenia co najmniej jednego wieczoru na poprawianiu różnej maści drobnych błędów.
Ku memu zaskoczeniu tym razem wszystko działa jak marzenie. Nie zaobserwowałem żadnych niedociągnięć a działam na nim już ponad dwa tygodnie. Co więcej - w porównaniu do 8.10 jest widocznie szybciej i ładniej.
W robocie zmuszony jestem do korzystania z windy xp (który, nie jestem hipokrytą, również na swoje zalety) ale w domu póki co nie wyobrażam sobie lepszego systemu.

wtorek, marca 16, 2010

Niska garda Marionetki

Obejrzałem film panów Siekielskiego i Madeja pt. „Władcy marionetek” i nie powiem aby mną szczególnie wstrząsnął. Panowie nie dość, że Ameryki na nowo nie odkrywają to jeszcze nie wykorzystują potencjału drzemiącego w prezentowanym zjawisku. Miałem wrażenie oglądania kolejnych, chaotycznych reportaży powiązanych ze sobą z grubsza powrozem skręconym z politycznego krętactwa. Ani to odkrywcze, ani zaskakujące. Poza wtórnością film charakteryzuje się również brakiem jakiejś wyraźnej ciągłości i wspólnego mianownika; może przydałaby się narracja albo co. Nie da się natomiast ukryć, że głównym bohaterem filmu jest sam p. Sekielski.
Gdyby Sz. P. Redaktor zrobił film o mechanizmach PR'owych w wykorzystywanych polityce, rozwijając wywiady z Séguéla’em (pewnie źle odmieniam), Tymochowiczem i innymi spin doktorami, przeplatając je scenami z życia polskiej polityki to byłoby to dzieło o wiele ciekawsze i spójniejsze.
Co do samego manipulowania społeczeństwem to jest to niestety „oczywista oczywistość”, przed którą ciężko się na co dzień obronić – trzeba by było kontestować każdą wypowiedź i bez ustanku poszukiwać „drugiego dna”. Dla zwykłego obywatela to prosta droga do wariatkowa. Jedyne co możemy zrobić to nie wierzyć politykom.

Obecnie najlepszym przykładem ordynarnego manipulanctwa jest kampania prezydencka Sz. P. Komorowskiego. Celowo piszę, że tylko jego bo według mnie role w PO zostały już dawno rozpisane a Sz. P. Sikorski świadomie pełni w niej rolę "złego policjanta". Wiadomo, że wybory wygrywa ten, o którym się dużo mówi w mediach a dzięki temu sprytnemu zamieszaniu o prawyborach w PO mówi się dużo, długo i bez wykorzystywania czasu antenowego wynikającego z przepisów dotyczących kampanii wyborczych. Pozostałe partie przegapiły sprawę i nie wykorzystały wzorca sprawdzonego w innych demokracjach więc pozostaje im siedzieć cicho.

Mechanizm jest według mnie czytelny i genialny w swojej prostocie:
  • PO stroi się w piórka partii troszczącej się o dobro obywatela, odstawiając teatrzyk wyboru najlepszego kandydata.
  • Sz. P. Komorowski zostaje ostatecznie wykreowany na statecznego męża stanu
  • Społeczeństwo, mimo woli uczestnicząc w tych "wyborach", staje po stronie jednego z kandydatów podświadomie oswajając się z faktem głosowania na Komorowskiego
  • Sikorski na tej zadymie nic nie traci, jest młody i silne miejsce w szeregach partii ma raczej pewne
  • Kontrkandydaci nie mają na tym etapie jeszcze zbyt wiele do powiedzenia, chyba że odniosą się do prawyborów w PO, czym przysłużą się bardziej Komorowskiemu niż sobie
To straszne jak to wszystko jest poustawiane, w jak ordynarny sposób się nas programuje do wykonania określonej czynności. Jakiś kołtun kiedyś powiedział, że demokracja nie jest idealna ale nic lepszego nie wymyślono. Bzdura, demokracja to siedlisko kłamstwa i hipokryzji. To przez demokrację wyginęli mężowie stanu.
Proponuję powrót do monarchii.

wtorek, lutego 09, 2010

Telekupa

Sesja za pasem, ale skoro już się tak rozpisałem to pójdę za ciosem i spuszczę trochę żółci, która we mnie wezbrała.

Z niezrozumiałych powodów, moja ulubiona teściowa jest (a właściwie była, bo ta męczarnia szczęśliwie dobiegła do końca) wierną fanką serialu "Brzydula".
Ja telewizję oglądam właściwie tylko wtedy gdy jestem przyklejony do talerza, więc w porze obiadowej, gdy babunia odwiedzała wnusia, zmuszony byłem do śledzenia tej fenomenalnej noweli. Abstrahując już od durnowatej fabuły, to co mnie w niej najbardziej uwierało to poziom aktorskiego warsztatu, który w przypadku głównej bohaterki był obezwładniająco wręcz niski. Tytułowa brzydula w każdej scenie wyglądała jakby ktoś ją dopiero wybudził ze śpiączki i kazał się bez powodu uśmiechnąć. Gdyby kiedyś dostała do zagrania rolę ryby duszącej się na pomoście to zapewne wypadłaby rewelacyjnie. W każdym innym przypadku niestety nie. Wiarę w talenta i warsztat aktorów młodego pokolenia odzyskałem dopiero, gdy dowiedziałem się, że jest naturszczykiem.

Ale dość już o tym. Nie jest moją intencją wyżywanie się na kimś bez celu. Prywatnie panna Julia jest zapewne niezwykle sympatyczną i inteligentną osobą. Opuśćmy zatem na ten serial zasłonę milczenia - skoro już się skończył a ja przeżyłem to z czystym sumieniem można o nim zapomnieć. Świat znów stał się piękny.

Miesiące mijały w spokoju, aż tu nagle bęc, w oko wpadł mi niechcący krótki reportaż z uroczystości wręczenia Telekamer. Okazało się, że pannie Julii Kamińskiej, "odtwórczyni" głównej roli w powyższym serialu przyznano nagrodę w kategorii, o zgrozo... „Aktorka”!

Telekamera to oczywiście żadne wyróżnienie ale jakim cudem ona w ogóle otrzymała nominację?! I nie chodzi już nawet o to, że dostała tę statuetkę. Ależ proszę bardzo, na zdrowie.

Chodzi mi o tych co wybierali – o poziom i gusta polskiego widza oraz ustawiane komisje konkursowe.
Chodzi mi o te wszystkie zdolne aktorki, które nie pracują w samopromujacej się machinie TVN'u więc z definicji nie mają szans na takie wyróżnienia.
Chodzi mi o wartościowe programy, których prawie nikt nie ogląda ponieważ są za trudne w odbiorze, a do tego puszczane w nocy bo przyciągają zbyt mało reklamodawców (a puścić trzeba, bo wiadomo - misja).
Chodzi mi o publiczność Teatru Telewizji, która w prawie 40 milionowym kraju wystarczyłaby raptem do zaludnienia średniego miasta wojewódzkiego.
Chodzi mi o zdjęty niedawno z anteny program „Labolatorium” i wiele podobnych, skasowanych wcześniej.
Chodzi mi o kierunek, który my sami nadajemy mediom.

Czy naprawdę w telewizji rację bytu ma już tylko płytka rozrywka i tania sensacja? Czy naprawdę chcemy tylko krwi, cycków i wygłupów?

Jeśli tak, to proszę bardzo, głosujmy dalej na takie gnioty.

A na deser...

"Firmowy" wyraz twarzy panny Julii przypomniał mi krążące drzewiej po sieci zestawienie min sz. p. ministra Romana Giertycha:


Dostrzegam pewną analogię...


P.S. Dowiedziałem się właśnie, że serialowy partner brzyduli, sz. p. Filip Bobek, jest reklamowany przez swoją macierzystą stację jako "najprzystojniejszy polski aktor". Hy, hy, hy... no comments...

poniedziałek, lutego 08, 2010

A mnie się podoba

Tak to jest, że jak sobie człowiek do codziennego znoju dołoży jeszcze wychowywanie małych dzieci i łikendowe studiowanie, to już czasu i sił nie staje na takie fanaberie jak pisanie bloga. Przeczytałem jednak właśnie artykuł, który zmobilizował mnie do dokończenia posta czekającego w „draftach” od grudnia ’09.

Rzeczony artykuł, na stronie gazety Polska The Times, dotyczy typowo polskiego narzekactwa na logo EURO 2012 i częściowo pokrywa się z tym co i ja chciałem drzewiej przekazać. Na tym tle, w kilku miejscach będę więc nieco wtórny, ale nie chce mi się już zbytnio przerabiać tego co raz napisałem.

A więc tak.

Intencją moją jest aby, wbrew wszystkim malkontentom, wyrazić pochwałę dla zaprezentowanego niedawno (14.XII.2009) oficjalnego loga mistrzostw Europy w piłce nożnej EURO 2012. Jak już wszyscy wiemy, symbolem tym będzie kwiat z pączkiem z piłki oraz liśćmi w barwach narodowych organizatorów. Przekaz bardzo klarowny, symbolika pozytywna, kolorki sympatyczne – dla mnie bomba.

Szczerze mówiąc spodobał mi się on od pierwszego wejrzenia a gdy zobaczyłem animację objaśniającą jego pochodzenie stałem się z niego prawdziwie dumny (chociaż opracowali je portugalczycy).



Z tym większym zdziwieniem czytałem kolejne, coraz bardziej negatywne opinie krajowych internautów. Lud na różnych forach i w komentarzach pod artykułami artykułuje przemyślenia opisujące logo jako przerysowane, zniewieściałe, z nieodpowiednią kolorystyka i trącące Cepelią. Z żadną z tych opinii się nie zgadzam lub przynajmniej nie uważam za wadę.

Ale po kolei.

Czy logo EURO 2012 jest przerysowane? Nie sądzę.

Prawda – obrazek jest stosunkowo skomplikowany ale to, że nie składa się z modnych ostatnio kilku kostropatych maziajków jest tylko jego atutem. Dzięki takiemu zabiegowi jest wyraziste, rozpoznawalne i łatwo zapada w pamięć. Samo logo jak i użyta kolorystyka będą nie tylko ładnie wyglądały w spotach rozpoczynających transmisje telewizyjne ale również otwierają duże pole do popisu dla producentów przeróżnych gadżetów, na których przecież chcemy zarobić.

Dla porównania wystarczy spojrzeć na historię znaczków z poprzednich mistrzostw Europy. Według mnie ostatnie wygląda zdecydowanie najlepiej.



Albo logo bardziej na czasie - Vancouver 2010. Do zapomnienia na drugi dzień po zakończeniu olimpiady.



Czy logo EURO 2012 jest mało „męskie”? Nie sądzę.

"Nie ulega frekwencji", że piłka nożna to twarda męska gra, jednak samo wydarzenie jakim są mistrzostwa Europy ma o wiele szerszy charakter. Nie dość, że jest wspaniałym pretekstem do spędzenia czasu z rodziną i/lub przyjaciółmi to dzięki temu, że dotyczy wszystkich europejskich narodów, jest również niebywałą okazją do międzykulturowej integracji a więc wykracza daleko poza ramy samych rozgrywek sportowych.

A że kwiat w dzisiejszych czasach nie jest atrybutem męskości to też dobrze - przełamuje schematy i przypomina, że w naszej historii kwiaty (róże, lilie itp.) wielokrotnie stanowiły element np. herbów szlacheckich czy rycerskich emblematów. Jakoś nikt się ich wtedy nie wstydził. Ba, wielcy rębacze tamtych czasów byli z nich szczerze dumni.

Czy logo EURO 2012 ma nieodpowiednie kolory? Nie sądzę.

Marudy twierdzą, że powinno być odwrotnie – czerwony środek i biała obwódka. Według mnie to nielogiczne (nasuwa mi się analogia do białego orła na czerwonym tle) ale twórcy postanowili odeprzeć te zarzuty przedstawiając opinie specjalistów z zakresu heraldyki (z którymi konsultowali się w trakcie projektowania). Ciężko coś tutaj dodać bo i zarzut mocno naciągany.

Czy logo EURO 2012 trąci Cepelią? Owszem.

I bardzo dobrze. Dzięki temu nie jest bezpłciowe i wyraźnie zaznacza charakter obu narodów.

Użyta typografia przesuwa nas co prawda na wschód, czego się panicznie boimy, ale prawda jest jednak taka, że jako ostatni bastion "wschodu" mamy europie o wiele więcej do zaoferowania niż nieudolne udawanie „zachodu”.

Odcinanie się od naszego kulturowego i historycznego dorobku będę moim szanownym rodakom do znudzenia wytykał i za każdym razem potępiał. Zaakceptujmy to w końcu - Cepelia to my. Jesteśmy łowickimi wycinankami, kaszubskimi haftami i kurpiowskimi koronkami. Zróbmy atut z tego, że mamy ponad 1000 lat historii. Bądźmy dumni z tego kim jesteśmy. Wstyd mi za tych, którzy nie są.

Proszę Was, w czasie mistrzostw nośmy z dumą nasze barwy narodowe przeplatane wzorkami z Cepelii. Opowiadajmy przyjezdnym o sarmatach i słowiańskich wierzeniach. Zainteresujmy świat naszymi legendami i baśniami. Zaróbmy na gadżetach z szewczykiem Dratewką, smokiem wawelskim, Warsem i Sawą, panem Twardowskim i diabłem Borutą. Puśćmy w świat jak najwięcej polskości. Niech nas poznają i zapamiętają. Lepszej okazji od losu nie dostaniemy.