piątek, lipca 18, 2008

Strzelmy sobie focha

Obiecałem sobie, że o polityce już więcej pisał nie będę. No, ewentualnie sporadycznie. Rząd mi to zadanie z resztą bardzo ułatwia bo nic specjalnego nie robi. Pojawiające się co jakiś czas tematy zastępcze nie warte są zupełnie dyskusji i zazwyczaj same obumierają po tygodniu lub dwóch. Jedynie podnoszone po cichu podatki coraz bardziej zaczynają mnie irytować.

Od momentu wyrzucenia z piaskownicy Samoobrony i LPR'u widać ewidentny brak charyzmatycznych wizjonerów w poselskich szeregach.

Wczoraj pojawił się jednak rodzynek w tym zakalcowym cieście - PiS ogłosił bojkot stacji TVN i TVN24. Obśmiałem się po pachy. Małe, złośliwe i obrażalskie ludki wypowiedziały wojnę olbrzymowi, który ich karmi. No po prostu boki zrywać. Teraz, póki mamy ogórkowy okres wakacyjny chłopcy mogą sobie pohukiwać, ale od września na nowo grzecznie wydepczą ścieżki do programów z wielomilionową publicznością, które przecież w znacznej mierze wykreowały ich medialne kariery. Oczywiście wcześniej ogłoszą wspaniałomyślne przebaczenie. Już się nie mogę doczekać.
Bardzo bym się jednak cieszył, gdyby ta cała sytuacja stała się przyczynkiem do realizacji pomysłu, o którym marzyłem za czasów koalicji z (nieodżałowaną, teraz to wiem) Samoobroną - bojkot partii przez telewizję. Najlepiej przed wyborami. Ciekawe jakie wtedy mieliby miny. Aż strach pomyśleć co to by się wtedy działo. Armageddon normalnie.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że sami dziennikarze też nie są w porządku i przesadnie często bywają niesprawiedliwi lub wręcz stronniczy. Jednak obrażanie się w przypadku polityków - w końcu gruboskórych wojowników, którzy do upadłego mają walczyć o nasze interesy, jest po prostu śmieszne, żeby nie powiedzieć żałosne.

Na koniec obrazek z dzisiejszego ranka:


Chłopcy, z życzliwą troską w oczach, starają się nam wmówić, że prywatna służba zdrowia byłaby dla pacjentów droższa od państwowej ("bezpłatnej" - hłe, hłe, hłe).

Wciąż zachodzę w głowę w jaki sposób Polacy dali sobie wmówić, że PiS i PO to prawica...
.

wtorek, lipca 08, 2008

Czarne Błoto

Postanowiłem wykorzystać siłę rozpędu i na fali czynności reanimacyjnych bloga zamieścić w końcu posta, który w draftach zalega mi już od ponad pół roku, a że zebrać się do tego było mi wyjątkowo ciężko to zacząłem bawić się wyglądem strony czego efekty zapewne łatwo zauważyć.
Ale do rzeczy.

W grudniu zeszłego roku trafiłem na Alterkino – arcyciekawą skarbnicę filmów mądrych, prawdziwych i zazwyczaj niepoprawnych politycznie. Dzisiaj skupię się na jednym z nich ale gorąco zachęcam do zapoznania się również z pozostałymi.

Pierwszym filmem, na który się skusiłem był „Black Gold” czyli „Czarne Złoto”, emitowany swego czasu na kanale Planete. Przepadam za dobrą kawą i lubię o niej czasem poczytać, posłuchać i pooglądać. Temat ten wbrew pozorom jest dość obszerny, choćby ze względu na to, że napój ten znany jest cywilizowanemu światu od pół tysiąca lat i jest obecnie drugim po ropie naftowej najczęściej kupowanym surowcem na świecie.

Szczerze mówiąc przed projekcją spodziewałem się sielankowego reportażu z pól uprawnych przeplatanego historią wędrówki czarnego trunku po świecie i egzotycznymi sposobami przyrządzania.
Film ten z resztą tak się właśnie rozpoczyna oprowadzając nas po górzystych terenach Etiopii – miejscu pradawnych narodzin i bieżącej produkcji dumy Etiopczyków czyli jednej z najlepszych kaw na świecie.
Mamy okazję zapoznać się z poszczególnymi etapami procesu produkcji kawy, począwszy od uprawy i zbiorów a skończywszy na obrotach światowej giełdy i klientach kawiarni.

Wymowa tego obrazu zmienia się jednak dość szybko ukazując widzom niesłychaną przepaść pomiędzy realiami życia i stosunkiem do tego produktu etiopskich farmerów i obywateli krajów wysoko rozwiniętych.
Obrazy nędzy, zacofania i codziennego znoju wychudzonych rolników, otrzymujących nędzne grosze za ciężką pracę, przeplatane obrazami ekskluzywnych konkursów smakoszy kawy czy zachwyconych pracowników jednej z największych na świecie sieci kawiarni wywołały (bo miały) u mnie złość. Towarzyszyła mi ona z resztą do końca filmu przeradzając się jednak stopniowo w pomieszanie poczucia bezsilności i podziwu dla wytrwałości głównego bohatera – szefa lokalnej spółdzielni Oromia, poszukującego na własną rękę rynków zbytu w Europie i Ameryce. Tadesse Meskela – zawzięte ziarenko w wagonie kawy.

Z historii tej wyłania się gorzki obraz bezdusznej globalnej gospodarki, w której ceny kawy (zupełnie nieadekwatne do kosztów produkcji) ustalają importerzy w Nowym Jorku i Londynie a wysyłane do Afryki pomoce humanitarne mają za zadanie wykupić spokój sumienia przeciętnych obywateli Ameryki czy Europy oraz znaleźć rynek zbytu dla własnych producentów pozbywających się nadwyżek z subsydiowanych produkcji.

Kwestię hipokryzji i złodziejstwa ukrytych pod hasłem „pomocy humanitarnej” ciekawie opisała niedawno Rzeczpospolita w artykule dość wymownie zatytułowanym "Zabijanie dobrocią".

Pod koniec filmu zaprezentowano bardzo poruszającą statystykę – gdyby udział Afryki w światowym handlu kawą wzrósł z obecnego 1% do „zawrotnych” 2% wygenerowałby ponad 70 miliardów dolarów przychodu rocznie, co jest pięciokrotnością pomocy „humanitarnej” dla tych krajów. Tylko gdzie wtedy jeździłyby różne Clooneye i Andżelinydżoliny robić sobie zdjęcia z głodującymi dziećmi? Gdzie amerykańscy farmerzy zrzucaliby finansowaną przez państwo nadprodukcję zbóż? Czym wzruszaliby ciemne masy cyniczni politycy? Dokąd poszłyby miliony pracowników zwalniających miejsca pracy w „humanitarnym” biznesie? Jak przeciętni Amerykanie czy Europejczycy mogliby zrezygnować z upajającego poczucia samorealizacji kosztem ludzi, którzy niczego od nich nie potrzebują i którzy mają świadomość tego jak ich ta sytuacja ogranicza czy wręcz uwstecznia?
Pytania te oczywiście pozostaną bez odpowiedzi, ponieważ wielki biznes zrobi wszystko by utrzymać status quo.

Próbą walki z takim stanem rzeczy jest powołany do życia w 2001 roku Ruch Sprawiedliwego Handlu (Fairtrade) umożliwiający i ułatwiający rolnikom rozwój ich przedsiębiorstw.
Fairtrade zajmuje się handlem wysokiej jakości spożywczymi produktami trzeciego świata, często z ekologicznych hodowli, prowadzonym na przejrzystych i uczciwych zasadach. Dzięki pominięciu wielu, zbędnych jak się okazuje, pośredników ceny tych produktów są niewygórowane a przychód producentów jest znacznie większy niż w tradycyjnym modelu dystrybucji. W kraju takim jak Etiopia, gdzie średni dochód roczny na osobę wynosi 100 dolarów (27 centów dziennie!), Sprawiedliwy Handel jest ogromną szansą na poprawę poziomu życia jego mieszkańców.

Podsumowując: gorąco zachęcam do przeczytania artykułu w rzepie i obejrzenia filmu. Każdy na pewno odbierze ten temat na swój sposób ale myślę, że warto zajrzeć za tę ciężką kurtynę choćby po to aby wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.

Na szczęście „Czarne Złoto” nie jest agresywnym manifestem ale raczej próbą zaprezentowania stanu faktycznego pewnego bardzo złożonego systemu społeczno-ekonomicznego. Jest próbą nawiązania dyskusji, nie narzucając jednak jednego punktu widzenia.

Ja, jako że nigdy nie ufałem różnym publicznym zbiórkom pieniędzy (no może poza WOŚP) wolę raz na jakiś czas wydać parę złotych na produkt ze znaczkiem Fairtrade. Chociaż kto wie czy to też nie jakiś przekręt…