czwartek, marca 29, 2007

Czysta

No i poszly my na 300.
Szczerze mówiąc spodziewałem się zapierającego dech w piersiach zachwytu a wyniosłem z kina "zaledwie" znaczne zadowolenie. W mojej opinii film ten ma wiele zalet ale i kilka wkurzających minusów. Niewątpliwie największym plusem jest realizacja. Obraz i dźwięk (zazwyczaj) wgniatają w fotel. Nie ma co się czarować, dzieło to powstało po to aby dać upust fantazji grafików. Wiele skrinszotów z pola walki mogłoby spokojnie być sprzedawanych jako fantastyczne obrazy.

Jeśli chodzi o fabułę to generalnie film można by streścić w jednym zdaniu: kilkuset przystojnych twardzieli daje ostro popalić paru tysiącom pokręconych cipciaków. I o ile samo dawanie im łupnia zrealizowane jest wyśmienicie to wplatane tu i ówdzie śladowe ilości tejże fabuły (bo przecież jakaś być musi) są wyjątkowo niemrawe i niepotrzebnie zwalniają tempo. Gdyby zamienić scenki rodzajowe na drugie tyle efekciarskiego naparzania to siedziałbym z koparą na kolanach do ostatniego napisu końcowego, tyle że wtedy cała historia nie miała by "sensu".
Poza tym mordobicie to jest dość brutalne, więc osoby wrażliwe na siekanie, dźganie i odrąbywanie członków wszelakich większość seansu spędzą raczej z zamkniętymi oczyma.
Podsumowując: film na pewno warto zobaczyć, najlepiej w kinie.
W teście "kupię/nie kupię" wystawiam mu notę pozytywną. Jest to ten rodzaj filmu, który mogę wielokrotnie oglądać dla samej przyjemności delektowania się obrazem.

środa, marca 28, 2007

Sezon rozpoczęty

Przez długie i szare zimowe miesiące, opierając się smętnie na parapecie wyczekiwałem na pierwsze wiosenne promienie słońca. Czas mijał, sople topniały a Pani Wiosna bimbała sobie na wakacjach. W końcu jednak wróciła!

Hormony zabuzowały, dziewczyny wskoczyły w spódniczki, ptaszki zaćwierkały a ja wytaszczyłem z komórki przykurzony rower. Po wnikliwej analizie stanu technicznego pojazdu i kilku nieudanych próbach własnoręcznej regulacji osprzętu doszedłem do błyskotliwego, choć bolesnego wniosku, że należy schować męską ambicję do kieszeni i kosztem 2 punktów many i 3 punktów siły rzuciłem czar Wizyta Serwisowa. Przywołany Pan Serwisant (czyt. z fr. serwisą) wyciągnął ode mnie jeszcze 15 sztuk złota po czym rozpoczął pradawny rytuał regulacji. Manipulował przy tym taką ilością śrubek, że wcześniej nie zauważyłem nawet, że tyle ich tam jest. Na koniec smarknął jeszcze smarem, tupnął nogą, okręcił się trzy razy w lewo i znikł.
Gdy wyjechałem na ulicę nie mogłem uwierzyć, że do tej pory udawało mi się na tym rowerze w ogóle jeździć. Przedtem wszystko w nim klekotało, charczało i stukotało. Przerzutki żyły własnym życiem, czasem nie reagując na moje polecenia a innym razem przeskakując sobie wesoło zupełnie wbrew mojej intencji i w najmniej oczekiwanym momencie. Ale to już historia. Teraz mój demon szos sunie jak marzenie! Bez porównania. Cichutko, leciutko, no po prostu mniodzio.
Jak się w tym zachwycie rozpędziłem to wyhamowałem dopiero nad wielką wodą, gdzie postanowiłem uwiecznić tę wiekopomną chwilę na zdjęciu. Ustawiłem aparacik (z którym się właściwie nie rozstaję) na słupku, zapodałem samowyzwalacz na 10 sekund i rozpocząłem taniec. Chyba z 5 razy powtórzyłem naciskanie guzika, szybki bieg do roweru, podniesienie go i ustawienie się w pozie zwanej "Zdobywca". Żadna z tych prób nie zakończyła się sukcesem, uwieczniając moją skromną osobę w różnych dziwacznych pozycjach rodem z "Tańca z Gwiazdami". Zawstydzony tymi wygibasami poprosiłem o pomoc przechadzającą się nieopodal, sympatycznie wyglądającą parkę. Zdjęcie wyszło raczej słabo, kolo nie obczaił chyba co to znaczy ostrość, ale i tak było lepsze od pozostałych.
Tego dnia solidnie się napociłem i obiłem trochę tyłek, ale jestem szczęśliwy. Sezon rowerowy uważam za oficjalnie rozpoczęty.

poniedziałek, marca 26, 2007

Urraaa! Do bojuuuu!

Jurek ubieraj się, idziemy na "czystu"!
Pani Prezes Małżowinka wspaniałomyślnie zaakceptowała mój wniosek o delegację, zatwierdzając jednocześnie skromną, acz wystarczającą, listę kosztów reprezentacyjnych.

piątek, marca 23, 2007

Do czego służą immunitety?

Tytuł jednego z dzisiejszych niusów zmroził mi krew w żyłach.
"Karambol posła Zawiszy" - mój idol i ideał niedościgniony, został poszkodowany w karambolu! Oczyma wyobraźni widziałem ubranych na czarno, zamaskowanych zbójów z PO, którzy wyskakując ze wszystkich stron wielkiego i mrocznego
skrzyżowania, w szaleńczym pędzie wielkich czarnych limuzyn celują w skromniutki pojazd mojego guru! Ich złe oczy płoną ogniem piekielnym a z pysków cieknie piana szleństwa! Nie są w stanie konkurować z ętelygęcją Pana Artura, spokojnie wracającego do kochającej rodziny po ciężkim dniu wypełnionym wielkimi i nadzwyczaj ważkimi sprawami, więc chcą go wyeliminować z gry podstępem i przemocą! O desperaci!

Ale czytam dalej...
Chwylunia, coś mi tu nie gra... wypadek spowodował poseł Zawisza a przed karą uratował go immunitet. Hola hola, jak mawia poseł Cymański, co ma immunitet do jawnego wykroczenia czy przestępstwa? Immunitet powinien chronić posła przed odpowiedzialnością związaną z zakresem jego działalności parlamentarnej. Jeżdżenie z nadmierną prędkościa i powodowanie wypadków tak jak w tym przypadku, albo prowadzenie po pijaku, kradzieże i inne pospolite przestępstwa, nijak mają się do obowiązków parlamentarzysty. Nie rozumiem dlaczego w takich przypadkach poseł nie może zostać ukarany zgodnie z obowiązującym prawem. Za kółkiem każdy jest w równym stopniu odpowiedzialny za bezpieczeństwo. Zgadzam się, że posła, senatora czy innego wysokiego urzędnika państwowego nie można z byle powodu pozbawić wolności, ale dlaczego nie mogą ponieść ustawowej kary finansowej? Jakże komfortowa jest to sytuacja, gdy tworzy się prawo, które dotyczy innych.
Na nieskazitelnej tafli pojawiła się rysa.
Artek ma u mnie krechę.

wtorek, marca 20, 2007

Wykopki

Plac Marszałka Józefa Piłsudskiego.
Tutaj stanie nowe, wielkie gmaszysko odtworzonego pałacu saskiego. Trochę szkoda niszczyć te podziemia, które zapewne były świadkami wielu ważnych chwil naszej historii.
Ale wiadomo - szoł mast goł on.
Mimo wszystko, fajnie by na przykład było, gdyby w którejś z sal była szklana podłoga a pod nią chociaż kawałek tych murów.

Było tak:



A będzie tak:

poniedziałek, marca 19, 2007

P jak Plac

Gdy w zeszłym tygodniu leżałem gorączkując, przytłoczony wściekłym atakiem agresywnych, włochatych mikrobów, Małżowinka postanowiła ulżyć mi w cierpieniach aplikując solidną dawkę świeżego kina. Jeśli chodzi o wybór filmów z wypożyczalni to od początku naszego pożycia (yeah!) przyjęliśmy sobie taki (demokratyczny?) model: jeden film wybiera moja szanowna Małżonka i jeden ja. I nie ma że boli, oba oglądamy razem.
Ja jak zwykle zażyczyłem sobie torcik efekciarski, tą razą w postaci "V jak Vendetta", a Małżowinka sięgnęła po "Plac Zbawiciela". Szczerze mówiąc, mimo że słyszałem pochlebne opinie o obu tych filmach, to żaden specjalnie mnie nie zachwycił.

"V" uraczył mnie kilkoma smakowitymi scenami, ale poza tym filmik jest raczej słaby. Nudnawy i przewidywalny.

"Plac Zbawiciela" natomiast to kino nieco lepsze, ale wcale nie wybitne. To, że traktuje o sprawach ciężkich i przykrych nie czyni z niego arcydzieła. Ma natomiast od "V", o ile te dzieła można w ogóle porównywać, o wiele więcej zalet. Przede wszystkim jest na prawdę świetnie zagrany i całkiem zgrabnie nakręcony. Poza tym realizm przedstawionych w nim problemów młodych rodziców, rozpoczynających dopiero swą zabawę w dorosłość, skłania do przemyśleń, do zweryfikowana swojej skali wartości. To dobrze, że powstają takie filmy. Dzięki nim możemy bezpiecznie przeżyć namiastkę tego, czego w głębi duszy często panicznie się boimy.
Bardzo trafne było osadzenie w głównych rolach zdolnych, lecz mało jeszcze znanych aktorów. Dzięki temu to sama historia stała się swoim głównym bohaterem. A ta jest na prawdę ponura.
"Plac Zbawiciela" to ciężki, dobry i mądry film.
Zadziwił mnie jednak dwiema rzeczami.
Po pierwsze, po zebraniu opinii wśród znajomych zauważyłem, że zupełnie inaczej odbierają go mężczyźni i kobiety, upatrując winnych zaistniałej w nim sytuacji na zupełnie przeciwstawnych frontach. To ciekawe zjawisko samo w sobie warte jest wymiany poglądów.
Po drugie, i to jest chyba największa wada tego filmu, dziwnie szybko się o nim zapomina. Zupełnie wbrew oczekiwaniom nie pobudził moich rozmówców do dyskusji. Nie zapłodnił ich intelektualnie. Niby wszystko jest w nim na swoim miejscu, a jednak brak mu "tego czegoś". Dziwne.

Stosując moją dwustopniową skalę oceny - kupię/nie kupię, oba obrazy otrzymują ocenę negatywną.
Ale zobaczyć, szczególnie "Plac", warto.

Póki co przebieram nóżkami, niczym "Gosiu" na wiecu ku czci Wodza, niecierpliwie oczekując premiery "300". To już w najbliższy łikend! Uch, to będzie czad!

czwartek, marca 08, 2007

Bitwa wiosenna

Oł men, ale mnię trafiło...
Wszystko mnie boli, jest mi zimno i kaszlę.
Do bani taka wiosna. Razem z muchami obudziły się wirusy.
Chociaż chwileczkę... wiosna jest rodzaju żeńskiego i rozłożyło mnie w dzień kobiet... hmmm... że też tego wcześniej nie dostrzegłem...
Biorąc sobie do serca nauki Jego Bezkresnej Mądrości Brata Jarosława od razu odrzucam możliwość zwykłego zbiegu okoliczności. Jeszcze nie tak dawno bym tego nie zauważył, ale teraz oczy mam szeroko otwarte i na wszelkie zło jestem wyczulony niby trenowana locha na trufle. Szara sieć bez wątpienia oplotła mnie swymi obślizgłymi mackami. To peerelowsko - niewierno - zboczono - feministyczny układ stara się wykończyć mnie od środka. Ale ja się nie dam! Wyciągnę najcięższe działa! Zwalczę go dwoma potężnymi salwami z gorącej herbatki z miodem i cytryną, a na koniec wywalę całą serię kanapeczek z czosnkiem!
Ha, jak chuchnę jutro w autobusie to od razu poznam kto ma nieczyste sumienie! Ratunku, chyba zaczynam bredzić...

środa, marca 07, 2007

Radujmy się!

Przed nosem przeleciała mi mucha!
Muszka, muszeczka, muszeńka kochana!
Morduchna moja włochata!
Za oknem słonko się śmieje i trawka zieleni!
Wiosna, wiosna, wiosna przyszła!
Buciory i kurtki do komórki!
Swetrzyska na najwyższą półkę szafy!
Rękawiczki i szaliczki wynocha do wora!
Jes, jes, jes!
Niech żyją koszulki polo, rower i antyperspiranty!
Niech żyje zimne pifko i okulary przeciwsłoneczne!
Niech żyją wiosenne burze, kałuże i spacery!
Kaloryfery skręcamy na zero!
Otwieramy okna!
Ale fajnie.

wtorek, marca 06, 2007

O co chodzi z tym Majlsem?

Od kilku dni nie mogę uwolnić się od pewnej płyty. Wszędzie za mną łazi.
Czasem się łasi i mruczy, czasem szarpnie za rękaw albo ugryzie w kostkę. Nazywa się „Cool & Collected” i jest wyjątkowo irytująca.

Tak w ogóle, to nie wiem o co chodzi z tym całym Majlsem. Ja generalnie lubię niskie tony i ta jego trąbka wkurza mnie okropnie, ale gdy tylko spróbuję wyłączyć tę płytę od razu mi czegoś brakuje. Włączam ją więc ponownie, i znowu się wkurzam ale nie mogę przestać jej słuchać. Mam już jej serdecznie dość ale mimo że „nie chcem” to „muszem”.

Cała ta sytuacja przypomina mi jakieś irracjonalne uzależnienie.
Czasem czuję się jak na spotkaniu AA:
- Dzień dobry, nazywam się Muto i od tygodnia bez przerwy słucham Majlsa...

poniedziałek, marca 05, 2007

Morderczy fetor

Nie ukrywam, że po „Pachnidle” spodziewałem się filmu zupełnie innego. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale wydawało mi się że jest to zwykła, łzawa historyjka miłosna. Mimo, że wszyscy z którymi rozmawiałem, a którzy to mieli okazję obejrzeć go wcześniej, mówili że nas zaskoczy, to na to co zobaczyliśmy nie byłem przygotowany. Nie znaczy to, że mi się nie podobał, wręcz przeciwnie. Ale po kolei.

Książki nie czytałem i raczej nie przeczytam, bo sama historia mnie specjalnie nie urzekła chociaż „lubię” opowieści o psycholach („Siedem” - mniam). Muszę jednak przyznać, że ekranizacja powieści, której akcja dzieje się głównie w głowie narratora do najprostszych nie należy, tym bardziej kiedy tenże jest wariatem i jego głównym zajęciem jest wąchanie. Za to szacuneczek.

W moim odczuciu największe wrażenie robi strona wizualna filmu. Naprawdę świetne zdjęcia, niesamowita gra świateł, mroczna estetyka, bogata kolorystyka i scenografia sprawiają, że można delektować się każdym kadrem tego pięknego widowiska. Lubię kino efektowne, żeby nie powiedzieć efekciarskie, a jedyne co mi się nie podobało to bliska finału, mocno przesadzona scena wielkiej orgii. Nie przepadam również za komentarzami z off’u, traktuję je jak pójście realizatorów na łatwiznę, ale specjalnie mi to nie przeszkadza.

Jeśli chodzi o aktorów to odtwórca głównej roli (nie pamiętam kto zacz) świetnie do niej pasuje. Młodziutki przystojniaczek, z niewinnym i trochę jakby nieobecnym wyrazem twarzy grający bezwzględnego psychopatę jest na tyle przekonujący, że po ochłonięciu po jego pierwszych zaskakujących morderstwach widz, czując odrazę do tego zwyrodnialca, podświadomie zaczyna mu jednak „kibicować”. Obojętny spokój tajemniczego seryjnego mordercy, celebrującego ceremonię każdej zbrodni bez banału krwawych potworności jednocześnie fascynuje i odrzuca.
Nie poruszył mnie natomiast specjalnie Dustin Hoffman, który za swoją rolę zebrał podobno pochwały i pochlebne recenzje. Ja jego postać przyjąłem raczej obojętnie.
Sama historia jest oryginalnym w zamyśle i przeciętnym w realizacji kryminałem. Specjalnie nie wstrząsa, ale zaciekawia i przykuwa uwagę, czasem przynudzi dłużyzną ale w zamian cieszy obrazem, potrafi zachwycić ale raczej tylko na czas seansu. Można powiedzieć że jest to film bardzo zrównoważony, bo posiada w sumie tyle samo zalet co i wad. Znaczy się pełna harmonia ;)
Ja generalnie nie dzielę filmów na dobre i złe, tylko na takie, za które warto sypnąć garść grosiwa żeby cieszyć się nimi w domu na dvd i na całą resztę.
„Pachnidło” należy do tej reszty, ale naprawdę warto go zobaczyć.
Raz. Najlepiej na dużym ekranie.