wtorek, grudnia 05, 2006

Gniot Rajder


Jak zapewne wszyscy doskonale wiedzą, w życiu z czasem pojawiają się takie dni, których wieczór wysysa ze nas wszelkie chciecie i mamy normalnie ochotę się trochę powałkonić. W takie dni nawet lekka lektura jest zbyt wyczerpująca. Dla mnie takim dniem okazała się ostatnia niedziela. Około ósmej, po krótkiej szarpaninie z własnym organizmem, zarzuciłem wszelkie próby kreatywnego spędzenia wieczoru, sprawdziłem na necie program tiwi po czym z kubkiem gorącego erl greja udałem się do „salonu” z zamiarem rozkosznego uwalenia się przed telewizorem. Skuszony obietnicą obejrzenia „niezłego kina” cierpliwie czekałem na drugą część tomb raider’a…

No i się doczekałem. Nie wiem jak to delikatnie opisać... może tak: równie dennego filmu to już naprawdę dawno nie widziałem! W tym „dziele” nie ma chyba nic godnego polecenia. Historia, dialogi, gra aktorów, scenografia, no generalnie wszystko jest do bani. Tego filmidła nie ratuje nawet (umiarkowana moim zdaniem) uroda Andżeliny, która jest nienaturalnie wymuskana, wytapetowana, wyfryzowana i wystrojona. Moje rozżalenie jest tym większe, że odbiornik telewizyjny wiernym mym druhem nie jest, z rzadka do niego zaglądam, a w tym zaglądaniu najmniej miejsca zajmują filmy, więc jeśli już na jakiś się zdecyduję to chcę mieć z tego frajdę. A tak, zmarnowałem ponad dwie (z czego jedna to reklamy) godziny życia.

Przed rzeczonym seansem wyczytałem gdzieś, że sekłel jest lepszy od "jedynki". Jeśli to prawda, to dziękuję opatrzności za to, że podczas oglądania pierwszej części usnąłem po piętnastu minutach. Z takiej traumy mógłbym się już nie otrząsnąć.
A fuj, nie polecam.

Brak komentarzy: