sobota, czerwca 02, 2007

Espresso sewilskie

Rodzice na Dzień Dziecka zafundowali nam odrobinę kultury. Poczłapaliśmy więc sobie raźno we czwartek do Ateneum na Cyrulika Sewilskiego - przaśną wersję opery Rossiniego pod tym samym tytułem. Przedstawienie okazało się bardzo przyjemne, luźne, dowcipne i zacnie obsadzone. Spośród piątki wyśmienitych aktorów żaden specjalnie się nie wybijał, chociaż mnie najbardziej urzekł Don Basilio, czyli Wiktor Zborowski, ale prawdopodobnie dlatego, że mam do niego wielki osobisty szacunek i sympatię. Z analogicznego powodu najmniej "podobał" mi się Opania, który chyba jako jedyny śpiewał z plejbeku. Dziwne tylko, że tytułowy cyrulik okazał się być postacią właściwie drugoplanową.
Generalnie spektakl (siostrzyczko, powiedz... ;P) serdecznie polecam.


Wyprawa ta dostarczyła nam również dość ciekawych doświadczeń kulinarno-obyczajowych. Pod teatrem byliśmy ponad godzinę za wcześnie, postanowiliśmy więc poszwędać się po okolicy. W trakcie owego szwędania trafiliśmy do Cafe Baru Syrenka. Miejsca, w którym czas zatrzymał się ze dwadzieścia lat temu. Przesiedzieliśmy w tym niezwykle uroczym miejscu prawie godzinę, racząc się szczawiową z jajem i osobliwym "ekspreso" (tak stało w menu...). Zupka była elegancko przygotowana z "prawdziwych" składników, nie żadne tam lurowate knory z papierka odgrzane w mikrofali. Kawusi co prawda do prawdziwego espresso bardzo wiele brakowało, ale przynajmniej była mocna. Poza tym jest to takie miejsce, które chciałoby się mieć gdzieś w miarę niedaleko od domu. Musi mieć niesłychany urok wieczorem. Nie powiem, żebym je jakoś specjalnie polecał ale myślę, że można spędzić tam kilka sympatycznych chwil.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Mi przedstawienie (znające mnie troszkę osóby wiedzą z jakich przyczyn unikam wyrazu na s) bardzo się podobało. Rewelacyjny był Zborowski, Tyniec był bardzo dobry, a i reszta też była w porządku. Było wesolo i kolorowo. Człowiek nie musiał wysilać się umysłowo. Wyszłam z teatru (znów unikam wyrazu na s) w bardzo pogodnym nastroju i z wieką ochotą na ekspreso, ale z przyczyn mojego stanu narazie pozostanie w sferze marzeń. Cyrulika Sewilskiego w teatrze Ateneum z tą obsadą polecam.

Anonimowy pisze...

sponsor....
Przyznaję, że ryzykowałam kupując dziatwie bilety na "operę" w nowym wydaniu, ale co rodzic nie zrobi, aby rozwijać potomstwo w różnych kierunkach i przybliżać do kultury. Tym bardziej, że jest ona (ta kultura), dzięki łaskawie nam panującym, finansowo trudno dostępna. Bez względu na różnice w odbiorze przez dziatwę sztuki mam poczucie, że warto było. Żeby mieć swoje zdanie trzeba najpierw czegoś doświadczyć. Nawet jeśli opinia jest niepochlebna (to akurat chyba nie ten przypadek) ważne, że się ja ma i można się nią z innymi podzielić. Myślę, że poza wszystkim obcowanie ze sztuką wzbogaciło wnętrze tych, których mam na sercu. Poza samym przedstawieniem, takie "wyjście" do teatru niesie za sobą inne doświadczenia i emocje. "Syrenka" oferowała "szczawiową" i "ekspreso" - co zalatywało klimatem sprzed 20tu lat. Tu wrócę do tamtych lat i to od dobrej strony. Wtedy taki wieczór miał zazwyczaj swój ciąg dalszy, wspólną włóczęgę po Starym Mieście, Powiślu, czy zakotwiczenie na dłużej w jakiejś kafejce. Teraz niestety są czasy gonitwy i "wyjście" do teatru ma jedynie (jeśli w ogóle ma) swoje miejsce w grafiku tygodniowym. Dobrze, że pozostają wspomnienia z teatru - choć z tych wspomnień nie wynika, że dziatwa uczestniczyła w tym samym spektaklu, spędziła wspólny antrakt i zajmowała na sali miejsca obok siebie...