Jednak pewnego dnia Kwiat zachorował. Biedaczek zmizerniał, stracił swoje aksamitne płatki i smętnie oklapł listowiem. Uzbrojeni w fachowe porady oraz zestaw pierwszej pomocy rzuciliśmy się w wir akcji ratowniczej. Rozpoczęło się przycinanie, nawożenie, przestawianie i odżywianie. Mijały miesiące lecz efektów widać nie było.
W końcu zrezygnowana Małżowinka przeniosła smętnego badyla w najdalszy, zapomniany kąt kuchennego parapetu. Miejsce to, na przemian rozgrzewane do czerwoności przez kaloryfer i targane lodowatymi zimowymi przeciągami, jest pod wszelkimi względami niegościnne dla roślinności. W tej okrutnej scenerii Kwiat miał oczekiwać ostatnich, smutnych dni swego żywota. Odwiedzaliśmy go w jego samotni jeszcze przez czas jakiś lecz za każdym razem odchodziliśmy przygnębieni, czując w sercu lodową drzazgę żalu.
Czas mijał a dawne chwile radości i chwały odeszły w niepamięć...
"Wydawało się, że los Kwiatu jest już przesądzony..." - jakby to powiedział Mr Wołoszańsky, lecz kilka dni temu zostałem wyrwany z zacisznego kącika komputerowego przez niespodziewany, wystawiający na próbę solidność wykonania naszej szklanej zastawy, okrzyk Małżowinki.
Poczuwając się do roli księcia, co to swego czasu na białym koniu był się Małżowince objawił, pognałem w te pędy w kierunku rozpaczliwego, jak mi się wtedy wydawało, krzyku mojej księżniczki. Wykazując się nader nierozważnym męstwem nie przywdziałem nawet zbroi i, pardon maj frencz, w gaciach wparowałem do kuchni gotów gołymi ręcyma rozprawić się z krwiożerczą bestią.
Potwora jednak nie było. Był za to piękny, nieśmiało jeszcze spoglądający na świat Kwiat. Moje zdziwienie było tak duże, że gdyby nie fizyczne ograniczenia ludzkiego ciała, to brwi wylądowałyby mi prawdopodobnie na potylicy.
Dziwne i nieprzewidywalne są zrządzenia losu.
Póki co nie uszczęśliwiamy go na siłę, niech nabiera sił w takich warunkach w jakich powrócił do nas z krainy ciemności.
Tylko niech mi ktoś teraz powie, czy on tam powinien zostać?
Bez wody, światła, temperatury pokojowej i całej reszty różnych "optymalnych" warunków? A może on to lubi?
Może to taki sado-maso kwiatek?
Ładne kwiatki...
