niedziela, października 22, 2006

Całkiem smaczny pasztecik

W czwartek Małżowinka była na badaniach. Smutek nastał wielki i nerwica ogólna, bo z dzieciaczkiem nie jest najlepiej. Znany nam już Doktor Uesgie okazał się być buraczyną pierwszej wody i poza postraszeniem "poważnym przypadkiem" nie chciał nic więcej powiedzieć. W poniedziałek mamy się udać do szpitala na bardziej dokładne badania. Łikend zapowiadał się więc słabo.

Na nasze smutki i nerwy balsam wylać postanowiła Przyjaciółeczka Aneczka zaciągając nas za fraki do Staromiejskiego Domu Kultury na recital Stanisławy Celińskiej. Nie specjalnie uśmiechał mi się ten wieczór, bo ani nie byłem w nastroju na rozrywkę, ani nie spodziewałem się niczego specjalnego. Przyznam się szczerze, że poza „Alternatywy 4” i paroma filmami, których tytułów nie pamiętam, nie znam dorobku pani Stanisławy. Mimo to, pamiętając kilka kiepskich recitali z tiwi, przygotowałem się na męczarnię przy starych, łykowatych, odgrzewanych kotletach.

A tu niespodziewanka... szoł był bardzo sympatyczny! Pani Stasia może pochwalić się fajnym kontaktem z publicznością, zdrowym podejściem do życia i mocarnym wokalem. Parę razy jak się wydarła to ja przepraszam. Chociaż liryczne kawałki wychodziły jej raczej tak sobie. W repertuarze dominowały pieśni francuskie, ale nie brakowało akcentów polskich, rosyjskich (w oryginale) i cygańskich. Mnie do gustu przypadł głównie poemat o paszteciku i ballada o paziu. Pod koniec odważyłem się na jedną fotkę (nikt nie robił zdjęć i trochę mi było głupio), którą zamieszczam poniżej. Nie za wiele na niej widać, ale jakby ktoś nie wierzył, że tam byliśmy, to tu jest dowód.
Generalnie wieczór całkiem smaczny. Kotlety, mimo że leciwe, okazały się być nieźle przyprawione i elegancko podane. Polecam.
3,5 gwiazdki na 5.

Brak komentarzy: