czwartek, listopada 02, 2006

Przyczłapek

Był sobie wieczór. Wtorek, a właściwie już od godziny środa...
- To co? Może dobijemy się winkiem?
- Oł rajt. Chośmy na stację.
No i poszliśmy. Krzychu i ja. Ziąb był okrutny. Można powiedzieć, że pogoda była "pod psem". Bezdomnym psem.
Przy wyjściu z osiedla przywitało nas cuś małego, czarnego i merdającego.
Mimo nieprzyzwoicie paskudnej aury małe czarne cuś z zawadiackim uśmiechem poczłapało za nami do nocnika. Zaopatrzeni w dwa galony paliwa na resztę wieczoru z niechęcią opuścilismy przytulne ciepło stacji paliw, aby przemknąć się chyłkiem pod mroźnym płaszczem nocy.
Małe czarne czekało za drzwiami cierpliwie i bez ociągania się poczłapało za nami ku hipnotyzującym ciepłym światłem oknom osiedla.
- Dziubku, fcesz pieska? - uroczyście wygłosiłem retoryczne pytanie przedstawiając naszego nowego kolegę.
"Niemój" od razu, z nieukrywanym z resztą zadowoleniem, stał się ulubieńcem tłumu. Zeżarł mi całą szyneczkę przyszykowaną na śniadanko, o którym wiedziałem, że będzie mi bardzo potrzebne. Obślinił i pogryzł kapcie (oczywiście moje), a wieczorkiem siknął sobie porządnie na dywan w przedpokoju i poszedł spać.

Kilka krótkich godzin później, nieprzyzwoicie wcześnie rano, przechadzałem się niepewnym krokiem po zaszronionej trawie. Przez moją głowę, po uroczystym otwarciu peronu we Włoszczowej, co chwila z przeraźliwym hukiem przewalało się intersiti. A Niemój nie chciał sikać. Chciał biegać. Wyglądało jednak na to, że zostaniemy we trójkę.
Z zoologicznego dostał nową obrożę i smycz, za pomocą której niestrudzenie próbował nas oplątać i przewrócić. Bardzo sympatyczna pani weterynarz psiaka obejrzała, wyczyściła uszy, dała witaminki, szampon i ciasteczka. Zadowoleni ruszyliśmy do parku coby gałgana w końcu wykupczyć, bo do tej pory się z tą intymną czynnością nie wykokosił. W parku ciekawsze jednak były gołębie, spadające liście i nogawki naszych spodni. Po powrocie do domu, ewidentnie okazując nam wielką wdzięczność i zaufanie, Niemój uraczył nas elegancką i przeraźliwie śmierdzącą kupą na środku kuchni.
Przez cały czas naszej znajomości nie odezwał ani słowem. Dopiero na wieczornym spacerku zaczął być zaskakująco agresywny w stosunku do innych psów. O wiele za bardzo niż można się było spodziewać po czteromiesięcznym szczeniaku. Być może zaakceptował nas jako nową rodzinę i robił to w dobrej wierze. Po długiej dyskusji postanowiliśmy jednak, że nie będziemy w stanie należycie się nim zająć. Największą obawę mieliśmy co do bezpieczeństwa naszego przyszłego dzieciaczka, które mogłoby być postrzegane przez psa jako swego rodzaju konkurencja. Doszliśmy do wniosku, że najpierw powinno pojawić się dziecko. Z bólem serca oddaliśmy pieska w nadspodziewanie życzliwe ręce Straży Miejskiej, która ma umowę ze schroniskiem na Paluchu. Trochę szkoda psiaka bo fajny jest, ale na ulicę byśmy go nie wyrzucili a tam ma szansę na odnalezienie innej, kochającej rodziny.
Czego mu z całego serca życzymy.
Trzymaj się gałganie!


Pies wielorasowy z turbo doładowaniem uchwycony w czasie krótkiego postoju regeneracyjnego.

Brak komentarzy: