poniedziałek, lutego 18, 2008

Ave Ladies!

Przyznaję, filmu „Testosteron” nie widziałem ale parę lat temu miałem z małżonką niewątpliwą przyjemność w teatrze Buffo (:D) obejrzeć sztukę pod tym samym tytułem. Ponieważ film oparty jest podobno na tymże spektaklu zakładam, że w warstwie tekstowej oba dzieła są zbieżne.

Mając to wydarzenie w pamięci oczekiwanie na rozpoczęcie się seansu „Lejdis” rozbudziło gdzieś głęboko w zmurszałych czeluściach mej jaźni maluśkiego, włochatego wredniaka, który uparcie i irytująco powtarzał – „No, to teraz nam [chłopom] się dostanie”.

Film się rozpoczął, czas mijał, wredniak zaczął przysypiać aż w końcu ponownie zapadł w letarg. Łomotu nie było.

Słyszałem, że fabuła oparta jest na autentycznych zapiskach z jakichś kobiecych pamiętników czy blogów i ma być „odpowiedzią” na wspomniany wyżej „Testosteron”. Jeśli takie faktycznie było zamierzenie twórców to dziewczyny same strzeliły sobie w stopę.

W „męskiej” wersji tej przepychanki płci, faceci bezwzględnie obarczali kobiety odpowiedzialnością za większością zła pełzającego po świecie. Trzeba jednak przyznać, że nie stronili przy tym od odrobiny samokrytyki. Proporcje te są oczywiście zachwiane ale mimo wszystko spektakl ten stanowi próbę analizy relacji damsko-męskich we współczesnym świecie. Rozpatrywaną jednostronnie lecz jednak analizę.

Wersja „damska” stara się odpłacić pięknym za nadobne i ośmieszyć brzydszą płeć ukazując jej przedstawicieli jako jednostki nieporadne, dziecinne, nieodpowiedzialne i zdradliwe. Przyznaję tutaj ze skruchą, że cechy te (tutaj oczywiście wyolbrzymione) przypisuje się mej płci zazwyczaj słusznie.

Na tym tle jednak, zapewne ku zgrozie zapiekłych feministek nastawionych na totalną masakrę facetów, o wiele gorzej prezentują się same główne bohaterki, które (wszystkie) cechują się przerażającym rozchwianiem emocjonalnym oraz wyjątkową naiwnością i niezaradnością. Przy wtórze bezustannego potoku bluzgów (który mnie osobiście bardzo raził) oraz ciągłego upojenia alkoholowego każda z nich ma trudności z odnalezieniem swojego miejsca w życiu. Faceci, krążący wokół nich jak owocówki, wypadają przy tym przesadnie delikatnie i wręcz, że tak powiem… kobieco.

Również sam film jest nierówny i rozchwiany jak jego bohaterki. Brak mu jakiejś jednej, jasno nakreślonej historii. Jest to raczej zbitek różnych niezwiązanych ze sobą zabawnych sytuacji ściśniętych w stosunkowo niewielkim przedziale czasu. Taki nieco przydługi odcinek sitcom’u. Nie ma nawet jakiegoś sensownego zakończenia czy puenty. Można odnieść wrażenie, że po scenie finałowej historia toczy się dalej w niezmienionej formie.

Ale co tam, być może zupełnie niepotrzebnie doszukuję się głębszego sensu w wytworze z założenia rozrywkowym i żeby nie było niejasności – oglądając go świetnie się bawiłem.

Humor przeważnie bywa dobry, do gry aktorskiej również nie można mieć zastrzeżeń i gdyby nie zabiegi marketingowe mające wywołać fale porównań do „Testosteronu” oraz nastroić widzów na opowieść o wojnie płci pozostałbym tylko na niniejszym akapicie.

W oderwaniu od pseudo-ideologicznej otoczki muszę przyznać, że jest to kino lekkie, przyjemne i warte obejrzenia.

Brak komentarzy: