Podobne wizje zawsze były inspirujące dla twórców dziedzin wszelakich lecz przez wiele lat trafiały do raczej wąskiego grona odbiorców. Ostatnimi laty coraz śmielej wchodzą jednak do kultury masowej. Kasowymi przykładami mogą być tu takie filmy jak Pojutrze czy 2012 albo bardziej „w temacie” zmarnowany gdzieś tak od połowy Jestem legendą, Equilibrium, Ludzkie dzieci lub Księga ocalenia (niestety z wiecznie nadętym Denzelem Washingtonem), że nie wspomnę o różnych terminatorach i planetach małp.
Moim ostatnim odkryciem w tym klimacie jest Droga Cormaca McCarthy’ego, ukazująca czytelnikowi przejmującą wizję świata zdewastowanego w stopniu chyba największym jaki można sobie wyobrazić. Powieść została wydana w 2006 roku a rok później zdobyła nagrodę Pulitzera i zasłużenie stała się światowym bestsellerem.

Nigdy nie wierzyłem, że książka może wzbudzić silny niepokój czy nawet strach. W końcu można ją w dowolnym momencie zamknąć i odłożyć na później. Film potrafi przestraszyć o wiele skuteczniej, ma do dyspozycji zdecydowanie szerszy arsenał środków. „Droga” okazała się pierwszą książką, przy której naprawdę bałem się czytać kolejne strony (a przerobiłem w życiu niejednego mastertona). Jej siłą jest przytłaczający klimat ciągłego zagrożenia i świadomość, że przedstawiony scenariusz wcale nie jest taki nierealny a umiejętne zastosowanie nietypowo lakonicznej i pozbawionej emocji narracji spotęgowało jeszcze poczucie surowości i brutalności świata po zagładzie. Co zaskakujące, w tym przygnębiającym otoczeniu, autor w niezwykle poruszający sposób przedstawił miłość ojca i syna. Teraz, jako młody (a co) tata, patrzę na tę relację zupełnie inaczej niż odbierałbym ją jeszcze kilka lat temu, z większą czułością i zrozumieniem.
Akcja książki osnuta jest wokół morderczej wędrówki głównych bohaterów i nie odbiega specjalnie od kanonu „powieści drogi”. Wspomniana wędrówka pozornie ma cel – dotrzeć na południe, do morza, ale jest on jedynie pretekstem do ciągłego przemieszczania się bo właściwie nie ma innego wyjścia - przebywanie w jednym miejscu grozi śmiercią głodową lub z rąk bandytów. Skoro więc, pomimo głodu i zmęczenia, wciąż trzeba mobilizować siły aby iść dalej to wyznaczenie sobie celu może uchronić przed popadnięciem w rozpacz i utratą nadziei. Problem pojawia się wtedy, gdy osiągnięcie zamierzonego celu nie rozwiązuje żadnego problemu...
Przerażający i brutalny opis upadłej planety wypełniony jest poczuciem straty i smutku. Kolejne kadry malują się w wyobraźni w odcieniach szarości przywołując w pamięci opuszczone, zasypane popiołem miasteczko Silent Hill. Jest cicho, brudno, ciemno, depresyjnie i mgliście. Niebo zasnuwa nieprzenikniona warstwa ołowianych chmur, z których co chwila pada śnieg lub deszcz. Jałową ziemię zalega gruba warstwa ciemnoszarego błota. Gdzieniegdzie straszą ruiny domów i wyschnięte na wiór ludzkie zwłoki. Niemal czujemy przejmujące zimno i głód bezimiennych bohaterów. Ta przerażająco piękna atmosfera potrafi niemalże zahipnotyzować.
Autor nie zadaje żadnych pytań wprost, chociaż sprawia, że sami zadajemy ich sobie całe mnóstwo. Co gorsza nie podsuwa również żadnych odpowiedzi – te musimy znaleźć sami. Poza oczywistymi pytaniami o przyczyny i nadzieję każdy czytelnik zapewne zapyta sam siebie o to jak odnalazł by się w tej sytuacji. Czy miałby na tyle siły i determinacji aby pozostać „dobrym człowiekiem”? Ja nie potrafię szczerze sobie na nie odpowiedzieć.
"Droga" zdecydowanie dostarcza materiału do refleksji i na długo zostaje w pamięci. Mnie pozostawiła z poczuciem pustki i beznadziei. Dużo później (ta notka zdążyła się już nieźle zakurzyć w draftach) przeczytałem gdzieś, co dla osób obeznanych z symboliką biblijną pewnie będzie bardziej oczywiste, że pojawienie się na końcu historii człowieka o imieniu Ely nie jest przypadkowe. Nie bez powodu jest to jedyna w całej książce nazwana postać – symbolizuje bowiem proroka Eliasza, który wraca na ziemię tuż przed końcem świata aby stanąć do walki z antychrystem. Ten króciutki epizod miał zapewne rozniecić żar nadziei i optymizmu w sercu mocno już pognębionego czytelnika ale w mojej ocenie trąci nieco tandetą. Wątki biblijne są zresztą przykrą cechą wielu niezłych pozycji traktujących o schyłku ludzkości. Na szczęście jest to jedyna skaza na tym diamencie.
Pochłonąłem „Drogę” w dwa wieczory i zamknąłem ją wstrząśnięty do głębi a dojmujące uczucie niepokoju towarzyszyło mi jeszcze długo po przeczytaniu ostatnich stron.
Jest to książka, której szkoda byłoby nie przeczytać. Gorąco polecam.