
Edukację muzyczną z przedmiotu Kapłana Judaszy zakończyłem na rozdziale pod tytułem "Painkiller", albumie który byłby jednym z pierwszych który zabrałbym na bezludną wyspę. Z przykrością muszę stwierdzić, że powinienem był na tym poprzestać. Nostradamus jest pompatyczny, "epicki" jak to się teraz nazywa ale przede wszystkim obrzydliwie nudny i mdły jak flaki ze starym olejem rzepakowym.
Po tej opinii zatwardziały fan dżudasów zapewne powiesi na mnie parchate truchło zapchlonego kundla, ale pomimo trzech (życzliwych) podejść nie jestem w stanie przeżuć tego kotleta. Tak jak nikt mnie nie przekona, że "The X Factor" ajronów jest super ekstra płytą, tak nie wrócę do "Nostradamusa" choćby mnie końmi wlekli.
Dziękuję ludzkiej mądrości za stworzenie Internetu bo mogłem przesłuchać tego gniota zanim wywaliłem na niego prawie 70 ciężko zarobionych złociszy. Brrr, szybciutko muszę wrzucić do odtwarzacza "Screaming for Vengeance" albo "Painkillera" bo mnie mdli.